Decyzja prokuratury okręgowej o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie doniesień o molestowaniu studentek na Uniwersytecie Warszawskim, gdyż śledczy nie dopatrzyli się czynów zabronionych, spowodowała już pierwszą reakcję prasową.

 

Wojciech Karpieszuk w Gazecie Stołecznej [korzystam tu z tekstu e-wydania] przytoczył tę decyzję, po czym powtórzył część swojego tekstu z 21 marca, zawierającą przykłady moich rzekomych zachowań molestacyjnych, i zamieścił fragmenty mojej reakcji na te zarzuty, zamieszczonej na fb i blogu.  Ta część artykułu ma utwierdzić czytelników w przekonaniu, że sprawa była jednoznaczna, gdyż uniwersytecka komisja antydyskryminacyjna „uznała zarzuty wobec prof. Markowskiego za uzasadnione”. W ten sposób przypisuje się tej komisji kompetencje, których ona w rzeczywistości nie ma, bowiem nieuprawnione jest  twierdzenie, jakoby stanowisko Komisji było dowodem na rzeczywiste dopuszczanie się przeze mnie zarzucanych mi zachowań, skoro sam Rzecznik Dyscyplinarny dla Nauczycieli Akademickich na UW stwierdził, że opinia Komisji nie jest wiążąca i nie rozpatruje ona sprawy co do istoty:

„Komisja Antydyskryminacyjna nie jest organem sądowym (ani nawet quasi sądowym), a jej członkowie nie są sędziami. Komisji Antydyskryminacyjnej nie można więc porównywać do organu sądowego z wszelkimi tego faktu skutkami prawnymi. Zadaniem Komisji Antydyskryminacyjnej jest rozpatrzenie danej sprawy i wyrażenie opinii w tej sprawie, a nie rozstrzygnięcie danej sprawy. Opinia ta jest koniecznym elementem formalnym postępowania przed Komisją Antydyskryminacyjną w danej sprawie (gdyż musi zaistnieć), a w znaczeniu materialnoprawnym (zawierając pisemne uzasadnienie) jest wyrażeniem przyjętego stanowiska w sprawie, które nie ma charakteru wiążącego (§ 8 ust. 2 Procedury Antydyskryminacyjnej). Komisja Antydyskryminacyjna nie rozstrzyga więc o popełnieniu bądź nie popełnieniu [sic!] przewinienia dyscyplinarnego w tym o winie lub braku winy”.

A przecież na to, co napisała w swojej – jak się okazuje niewiążącej opinii – Komisja – powołują się, nazywając ja często błędnie „orzeczeniem”, te osoby, które uważają moją winę za udowodnioną, także cytowana w artykule mecenas Barbara Namysłowska-Gabrysiak.

 

Wróćmy do artykułu Wojciecha Karpieszuka. Decyzję prokuratury skomentował ustami dwóch pań: obrończyni dwóch kobiet, którym wytoczyłem procesy o zniesławienie, i dr hab. Magdaleny Środy, która była członkiem owej komisji antydyskryminacyjnej.

 

Pani Magdalena Środa stwierdza iż „Werdykt prokuratury dotyczył przedawnienia najbardziej drastycznych zachowań prof. Markowskiego”. Zdanie to wprowadza czytelnika, przynajmniej częściowo, w błąd. W treści skargi złożonej przez 7 kobiet do komisji rektorskiej znajdowały się (jak wielokrotnie pisałem) trzy sprawy, które nie były przedawnione. I to właśnie w nich prokuratura nie dopatrzyła się czynów zabronionych (warto zaznaczyć, że jedną z nich była sprawa, która rozpoczęła całą procedurę). Nie jest więc w pełni prawdą, jak sugeruje wypowiedź Pani Środy, że prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania ze względu na formalność, jaką jest przedawnienie, pomija ona bowiem wspomniane trzy nieprzedawnione sprawy.

Pani Magdalena Środa  stwierdza, że była wstrząśnięta, kiedy przesłuchiwała kobiety, które bez oporów nazywa moimi ofiarami. Zapomina tylko dodać, że te oskarżające mnie kobiety nie były przesłuchiwane pod przysięgą, a wiarygodności tego, co mówiły, nikt nie sprawdził. Dr hab. Środa przyjęła z góry, że to, co mówiły, jest prawdą. Co więcej, twierdzi ona – nie wiem na jakiej podstawie – że „One nadal cierpią”. Czy złożyły one nowe zawiadomienie do Komisji? Niektóre z nich, co opisałem we wpisie „Nareszcie” (będzie jego dalszy ciąg) nic w skardze nie pisały o swoim cierpieniu, a po prostu twierdziły, że dopisały się do niej z powodu solidarności („Zdarzenie nie wywołało we mnie trudnych emocji, poza ogólnym skrępowaniem i zawstydzeniem”). Tak samo bezpodstawnie uważa ona, że

 

„prof. Markowski, tak jak nie był w stanie zrozumieć, czym jest molestowanie seksualne, tak nadal nie widzi różnicy między normą prawną a moralną. Zapewne werdykt prokuratury traktuje jako zamknięcie sprawy”.

 

Jeśli red. Karpieszuk dobrze przytacza (robi to w mowie niezależnej) tę wypowiedź, to  zawiera ona wręcz pomówienie mnie – proszę zobaczyć, że mimo braku jakiejkolwiek mojej wypowiedzi na temat decyzji prokuratury i mimo tego iż nie rozmawiałem o tym z nikim, a zwłaszcza z Magdaleną Środą, Pani Środa tyle wie o mnie i mojej opinii. Oskarża mnie ona o to, że nie widzę różnicy między normą prawną a moralną. Na jakiej podstawie wypowiada się ona na temat mojej moralności? Mój z nią kontakt to dwie godziny przesłuchania przez komisję antydyskryminacyjną 10 grudnia ubiegłego roku. Jak już pisałem, w czasie tego przesłuchania dr hab. Środa kilkakrotnie stwierdzała w ostrych słowach, że molestowałem studentki i doktorantki, że wyrządziłem im krzywdę, że jestem winny. Jest to udokumentowane na nagraniu. To wszystko Magdalena Środa stwierdziła ponad miesiąc przed wydaniem opinii komisji (o której to skandalicznym działaniu już na tym blogu pisałem i zachęcam do zapoznania się z tym tekstem wszystkich na komisję się powołujących). Nigdy przedtem ani nigdy potem nie miałem z Panią Środą kontaktu. Uznaję więc za insynuację jej twierdzenie, że nie widzę różnicy między normą prawną a moralną.

A co do jej twierdzenia, że nie  byłem  „w stanie zrozumieć, czym jest molestowanie seksualne” (zapewne w czasie tego przesłuchania), to ośmielam się zauważyć, że regulamin komisji antydyskryminacyjnej nie zawiera definicji molestowania seksualnego, a co do istoty tego zjawiska, to istnieje wiele różnych jego definicji, zależnych od punktu widzenia definiującego, jego poglądów politycznych i społecznych, celów definiowania. Samej istocie tego pojęcia przyglądam się owszem we wpisie O „umniejszających zdrobnieniach” i można się zgadzać lub nie zgadzać z zawartymi w nim opiniami. Terminy opisujące życie społeczne jednak zawsze będą, do pewnego stopnia, przypisywane zjawiskom w sposób arbitralny, a ich rozumienie zależne jest od szeregu czynników. Pojęcia te nie stanowią bowiem prostego wyniku niezaprzeczalnych praw, takich jak np. prawa fizyki, stąd też zawsze będą podlegać dyskusji. Dlaczego dr hab. Magdalena Środa uznaje za właściwe tylko to, jak ona definiuje molestowanie seksualne?

Może nie od rzeczy będzie tu przypomnienie, że w maju złożyłem do Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej UW zawiadomienie o popełnieniu przewinienia dyscyplinarnego przez dr hab. Magdalenę Środę „polegającego na rażącym naruszeniu wskazanego w §4 ust. 1 pkt 3. procedury antydyskryminacyjnej obowiązku zachowania zasady bezstronności podczas wysłuchania prof. dra hab. Andrzeja Markowskiego w dniu 10 grudnia 2021 roku przed Komisją Rektorską ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji”. Po odmowie wszczęcia postępowania w tej sprawie przez Uczelnianą Komisję Dyscyplinarną (z kuriozalnym i sprzecznym wewnętrznie uzasadnieniem, powołującym się m.in. na to, że nie można wymagać bezstronności sensu stricto od członka komisji nie będącej organem sądowym) złożyłem zażalenie na tę decyzję do Komisji Dyscyplinarnej przy Radzie Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

A przypuszczenie dr hab. Magdaleny Środy, że „werdykt prokuratury traktuje [ja A.M.] jako zamknięcie sprawy” jest błędne. W sądach jest pięć prywatnych aktów oskarżenia złożonych przeze mnie, pracuję na następnymi. Swoje racje będę też nadal przedstawiał na tym blogu.

Pani Środa stwierdza także: „Nigdy nie uwierzę w to, że kobiety, które nie mają dziś za sobą żadnego kontaktu, które należą do różnych pokoleń (bo molestowania trwały przez lata), zawiązały spisek, by z jakichś powodów (jakich?!) zaszkodzić wielkiemu profesorowi” [ten fragment wypowiedzi dr hab. Magdaleny Środy jest tylko w e-wydaniu, nie ma go, co ciekawe,  w wydaniu papierowym gazety]. W tym samym artykule pada stwierdzenie, że dwie z nich reprezentuje przed sądem ta sama Pani mecenas – tyle jeśli chodzi o brak kontaktu między paniami dzisiaj. Ja, w przeciwieństwie do Pani Środy, znam powody, dla których pewna osoba, po zapoznaniu się z zarzutami ze sprawy o której tu mowa (rzekomo molestowanej przeze mnie studentki 1. roku) , rozpoczęła telefonowanie lub pisanie do związanych ze mną zawodowo w różnych latach kobiet (orientowała się w przebiegu mojej kariery), w celu znalezienia takich, które (z częściowo znanych mi powodów) miały pomóc w uwiarygodnieniu zeznań studentki. Znalazły się takie, które uznały,  że warto mi uprzykrzyć życie, i takie, które zdecydowały się dołożyć do skargi na zasadzie wspominanej wcześniej solidarności. Jeśli dobro toczących się postępowań prawnych na to pozwoli, upublicznię te informacje, wraz z materiałami dowodowymi (screeny itp.).

 

Informuję także, iż w odpowiedzi na piątkową prośbę redaktor Anny Goc, przygotowującej kolejny artykuł na temat sprawy, przekazałem jej kontakt do osoby reprezentującej mnie w postępowaniach prawnych.