Pani Anna Goc odniosła się do moich dwóch wpisów na tym blogu – wpisów, które dotyczyły jej reportażu z dnia 21 marca br. o rzekomym molestowaniu przeze mnie wielu studentek i doktorantek UW.

Tekst komentarza Pani Anny Goc  z 9 czerwca zamieszczam poniżej w całości, komentując poszczególne jego fragmenty (moje komentarze drukiem prostym, fragmenty tekstu oryginalnego  – kursywą, a te, do których się bezpośrednio odnoszą moje uwagi –  wyboldowane):

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Andrzej Markowski, któremu studentki i doktorantki zarzucają molestowanie seksualne, postanowił oskarżyć mnie o nierzetelność i manipulację dziennikarską. Bo w reportażu „Językoznawca” opublikowanym 21 marca na stronie internetowej „Tygodnika Powszechnego” opisałam ich relacje i ustalenia wewnętrznej uczelnianej komisji, która uznała skargę kobiet za wiarygodną.

Nie dlatego: „Bo w reportażu (…) opisałam…” , ale dlatego JAK w reportażu Pani opisała.

To JAK, to znaczy, co chyba wykazałem: nierzetelnie i stosując wiele technik manipulacyjnych. W dzisiejszym komentarzu Pani Goc nawet nie wykazuje, że przytaczane przeze mnie świadectwa nierzetelności i manipulacji są nieprawdziwe.

Dla ścisłości: jestem emerytowanym  profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Nienapisanie tego może sugerować czytelnikom, że dalej jestem pracownikiem UW, czyli nie poniosłem żadnych konsekwencji swoich niecnych czynów [uwaga: to ironia!].

W publicznych wpisach na założonej w ostatnich dniach stronie internetowej prof. Andrzej Markowski oskarża o kłamstwa i powielanie kłamstw, półprawdy, przesadę i epatowanie sensacyjnością także bohaterki mojego reportażu, członków uniwersyteckiej komisji oraz obecną szefową Rady Języka Polskiego, prof. Katarzynę Kłosińską.

Informacja nierzetelna, łącząca różne zarzuty, skierowane przeze mnie do różnych osób. Studentki i doktorantki oskarżam o kłamstwa, co chyba oczywiste, skoro nie przyznaję się do zarzucanych mi czynów. Katarzynę Kłosińską o to, że wyniosła poufne informacje, a w wywiadzie użyła nieprecyzyjnego, bezosobowego sformułowania „do Rady wpłynęły informacje”, komisję uniwersytecką – o niekompetencję. A Panią Redaktor – o powielanie w artykule kłamstw, używanie półprawdy, przesadę i epatowanie sensacyjnością.

Szanuję źródła swoich informacji, rozumiem ciężar emocji obu stron. Ale moją rolą jest opisanie tematu. Kilkanaście godzin nagrań, szczegółowe relacje kobiet i świadków, a także reakcje władz uczelni i wydziału, to dla prof. Andrzeja Markowskiego materiał językowy, który można analizować jak każdy inny, a nawet przygotować w formie ćwiczenia dla studentek i studentów.

Nierzetelność Pani artykułu, co jak sądzę wykazałem, nie polega na tym, że zebrała Pani zbyt krótkie zeznania, powoływanie się więc na to, ile godzin materiału Pani ma udokumentowane, nie neguje moich wpisów. Nierzetelność ta wynikała z tego, że zebrała Pani informacje tylko przychylne jednej stronie sporu, oraz z tego, że przytaczała Pani wypowiedzi różnych osób bez sprawdzenia, czy chociażby dane okoliczności (np. wyjazdy na konferencje) miały miejsce, czy praktyki, do których dokłada Pani sugestie o podtekście seksualnym, nie są przypadkiem typowym postępowaniem na uczelni itp., itd.

Niezależnie zaś od wagi tematu, teksty prasowe można, a czasem nawet trzeba, analizować pod kontem użytego języka, bo to, jak daną publikację odbiorą czytelnicy, nie jest prostą wypadkową tego CO napisano, ale też i JAK.

Krzywda, o której opowiadają dawne studentki, we wpisach prof. Andrzeja Markowskiego jest nieobecna, jakby była czymś powszechnym i niewartym uwagi. Czymś, do czego nie trzeba się odnosić.

To nieprawda. W swoich wpisach na facebooku i stronie wielokrotnie odnoszę się do wszystkich stawianych mi zarzutów – zaprzeczam im. W swoim wpisie wskazuję, że Pani Goc przytacza i czasem komentuje zdarzenia, które nie miały miejsca. Ja wiem, co robiłem, a czego nie robiłem, i czy istotnie krzywdziłem studentki i doktorantki przez molestowanie seksualne. Pani Anna Goc nie doczytała chyba tego, co napisałem na facebooku we wpisie informującym o otwarciu swojej strony. A napisałem tam:

<<Wobec tego, żeby walczyć o swój honor, o swoje dobre imię, którego skutecznie mnie pozbawiono, zdecydowałem się pomawiające mnie o molestowanie osoby pozwać z oskarżenia prywatnego o zniesławienie (dotyczy to również pomówień o sprawy przedawnione). Na razie do sądu wpłynęły dwa wnioski dotyczące samej skargi i dwa odnoszące się do pomówień opublikowanych w mediach społecznościowych przez osoby niebędące bezpośrednio związane ze sprawą.>>

Z tego wpisu wynika chyba jasno, że uważam zarzuty zawarte w skardze na mnie do komisji antydyskryminacyjnej za pomówienia. Kobiety, które te zarzuty postawiły, będą musiały udowodnić w sądzie, że prawdą jest to, co mówią.

 

Ale to zarzuty prof. Markowskiego są oparte na kłamstwie i manipulacji. Jeden tylko przykład. Profesor napisał na swojej stronie: „W rzeczywistości wysłała [Anna Goc – red.] do mnie tylko jeden mejl – na adres prywatny – w niedzielę 20 marca po południu (kiedy nie miałem czasu otwierać poczty), czyli dzień przed publikacją tego materiału na stronie Tygodnika Powszechnego”. I opublikował moją wiadomość, w której proszę o kontakt i komentarz w sprawie.

Gdyby prof. Markowski uważnie przyjrzał się kopii mojej wiadomości, którą zamieścił na stronie, zobaczyłby, że jest tam także drugi adres mailowy, uniwersytecki, na który wysłałam tę samą prośbę. Dzwoniłam, także dwukrotnie: w niedzielę przed południem i w poniedziałek, chwilę po 12.30, drugie połączenie zostało odrzucone. Wysłałam wiadomość SMS – znów z prośbą o kontakt i komentarz. Na odpowiedź czekaliśmy do poniedziałkowego wieczoru, 21 marca, kiedy zdecydowaliśmy się opublikować reportaż.

Tak, w rzeczywistości odebrałem (z opóźnieniem, bo była niedziela i nie byłem przy Internecie) jeden mejl od Anny Goc. Od lutego nie odbieram telefonów ani SMS-ów wysyłanych z nieznanych mi numerów, bowiem po przesłuchaniu przez komisję i zapoznaniu się z jej opinią byłem w fatalnym stanie psychicznym, lekarz zabronił mi odbierania telefonów i kontaktowania się internetowego z nieznanymi mi osobami. Proszę sobie wyobrazić siebie w analogicznej sytuacji. Owszem, nie mogłem więc z całą pewnością wiedzieć czy wśród obcych numerów nie dzwoniła Pani Redaktor, nie powinienem był więc kategorycznie stwierdzać we wpisie, że nie dzwoniła, jestem w stanie się do tego przyznać. Niemniej i tak uważam – i to było głównym przesłaniem tego fragmentu mojego wpisu, co Pani Redaktor zgrabnie pomija w swojej polemice to, że próba kontaktu z drugą stroną konfliktu dzień przed publikacją materiału, który z pierwszą stroną zbierała przez dwa tygodnie, jest zabiegiem celowym, uniemożliwiającym tej drugiej stronie (czyli mnie) rzetelne zajęcie stanowiska. Pani Anna Goc powinna, według mnie, spotkać się ze mną w trakcie pisania reportażu i przedstawić mi zarzuty osób skarżących. Ponadto poza rozmową z drugą stroną istnieją ogólnie znane metody weryfikacji wypowiedzi jednej ze stron, takie jak np. zapoznanie się z pisemnymi opiniami studentów na mój temat (są robione co semestr), czy zapytanie profesora, który rzekomo był świadkiem jednej z sytuacji, albo tych moich podopiecznych, którzy dziś stoją za mną murem, bo i tacy są. Tego Pani Anna Goc nie zrobiła, przyjęła za pewnik, że moje oskarżycielki mówią prawdę i powtórzyła nieprzychylne mi plotki. Nie zastanowiły ją banialuki opowiadane przez niektóre z nich, nie zweryfikowała żadnej opowieści, choćby tej o rzekomej konferencji w lutym, w której miało wziąć udział „pół wydziału” polonistyki.

Notabene innych przykładów mojego kłamstwa i manipulacji we wpisach na blogu Pani Anna Goc nie przytacza.

Prof. Markowski poświęcił dużo energii, by temat i mnie zdyskredytować. Nie pozwolę na to. Mam rzetelnie zebrany i udokumentowany materiał. Nie pozwolę także, by głosy kobiet zostały unieważnione, co prof. Markowski próbuje robić w swoich wpisach. „Kobieta chyba była tak przerażona, że nie mogła głosu wydobyć i zawołać: Ratunku!” – ocenił reakcję jednej z bohaterek mojego reportażu. Na takie komentarze nie ma prawa być miejsca, ani zgody.

Uważam, że „głosy kobiet”, czyli oskarżenia kierowane przeciwko mnie, zawarte artykule Anny Goc, są kłamstwami. Skoro Pani Redaktor twierdzi, że nie pozwoli, by te kłamstwa unieważnić, to znaczy, że nawet nie próbuje udawać bezstronności, a zeznania uznaje za prawdę, której trzeba bronić. Patrząc na takie komentarze trudno nie zrozumieć, że zamiast udzielać wywiadów, wolę pisać własne teksty. Panie oskarżające skorzystały z możliwości wypowiedzenia swoich pomówień publicznie, teraz ja korzystam z prawa do zaprzeczenia i pociągnięcia ich do odpowiedzialności za opowiadanie kłamstw na mój temat.

Co do reszty zdania – jest ono uwikłane w następujący kontekst:

<<No i co zrobił ten kolega? Tak po prostu wyszedł? Kobieta chyba była tak przerażona, że nie mogła głosu wydobyć i zawołać: Ratunku!. To jest opis z cyklu „jedna pani powiedziała drugiej pani”. Oczywiście nie ma żadnej lokalizacji personalnej ani czasowej: „jeden z moich kolegów”, „kiedyś”, „doktorantka profesora”.>>

Stylistyka tego fragmentu według mnie wyraźnie wskazuje że wykazałem nieprawdopodobieństwa tej opowieści (reakcji mężczyzny, który widząc tak przerażoną kobietę nic nie zrobił) i na jej ogólnikowość (głuchy telefon pozbawiony jakichkolwiek personaliów).

Skoro prof. Markowski nie odbierał ode mnie telefonu, nie odpisał na wiadomości, być może na swoim blogu odpowie, czy dotykanie kobiet w intymne miejsca, całowanie i sadzanie sobie na kolanach wbrew ich woli, a także zaciąganie siłą do pokoju, masturbowanie się w ich obecności, wykorzystywanie swojej pozycji uniwersyteckiej i autorytetu naukowego – o czym opowiadają kobiety w moim reportażu – to czyny, do których zamierza się publicznie odnieść.

Tak, oczywiście, napisałem tu już to powyżej: wielokrotnie się odniosłem, a kobiety, które takie rzeczy opowiadają, będą musiały w sądzie udowodnić, że to prawda. Ja po raz kolejny zaprzeczam; nie dopuszczałem się żadnych z tych czynów.

Pani Redaktor przytacza różnorodne typy czynów molestacyjnych, o których opowiadały jej moje oskarżycielki. Po co to robi? Żeby czytelnicy przypadkiem nie zapomnieli, jakim zboczeńcem jestem. Czy to nie jest kolejna manipulacja? Wystarczyło napisać: „czy to, o czym opowiadają jako o molestowaniu kobiety, jest prawdą”.

 

Jako dziennikarkę niepokoi mnie, że profesor Uniwersytetu Warszawskiego reaguje na świadectwa kobiet słowami:

„W gruncie rzeczy jednak przede wszystkim sensacyjność – nic tak nie szokuje jak molestowanie w formie publicznej masturbacji. Tu także można by zauważyć, że to konkretne oskarżenie jest powieleniem głośnych historii zagranicznych, w których, w ten właśnie sposób, znani i wpływowi mężczyźni z kręgów Hollywood gnębili swoje ofiary. Molestowanie w Warszawie na wzór amerykański – to dopiero sensacja!”.

Napisanie, że tak reaguję na świadectwa kobiet, jest nieprawdziwym uogólnieniem, żeby nie powiedzieć nieprawdą. Przytoczony fragment odnosi się tylko do jednego zarzutu, a nie do wszystkich wypowiedzi kobiet. Jest to zarzut swoją obrzydliwością, zdaniem wielu, odbiegający od pozostałych (choć wszystkie są straszne i nieprawdziwe) i pojawiający się tylko w jednym, pozbawionym pseudonimu, zeznaniu. Uważam więc, że sformułowanie go, na wzór innych wspomnianych przeze mnie, a następnie umieszczenie w artykule, można uznać za zabieg „sensacyjności”, który ma na celu dodatkowe zaszokowanie czytelnika. Bo przypomnijmy po raz już setny, że dla mnie wszystkie te oskarżenia są kłamstwami, które w jakiś sposób zrodzić się musiały, i w tym wypadku pozwoliłem sobie zaznaczyć, skąd mogła przyjść inspiracja.

 

Charakterystyczne jest to, że Pani Anna Goc nie kwestionuje chwytów manipulacyjnych, które zastosowała, ani nie zaprzecza zarzutom o nierzetelność. Bo tego zrobić nie może. Swoją polemikę z moimi wpisami przerzuca na zarzuty i rzekome krzywdy kobiet, które to zarzuty nie zostały mi udowodnione. Nie zostały mi postawione zarzuty prokuratorskie, nie było postępowania dyscyplinarnego. A komisja antydyskryminacyjna  wydała tylko swoją opinię. Jak wiarygodna jest ta opinia, wkrótce o tym napiszę.

 

Państwa refleksji pozostawiam jeszcze pytanie: jak ma zachować się człowiek niewinny, jeśli nie może nazywać kłamstwami oskarżeń i wytykać nieścisłości w doniesieniach prasowych. Ma przyznawać się do rzeczy, których nie robił, współczuć krzywdzie, której nie było, bo tak byłoby wygodniej dla czytelników o określonych poglądach?