„Reportaż” Anny Goc na stronie „Tygodnika Powszechnego” z dnia 21 marca 2022, dotyczący mojej osoby, jest doskonałym materiałem do analizy na zajęciach uniwersyteckich, na których omawia się zagadnienie manipulacji językowej. Czyli: jak skonstruować tekst tak, żeby osiągnąć zamierzony cel, wykorzystując różne nieuczciwe chwyty językowe. I to zastosować te chwyty tak, żeby czytelnik nie zorientował się, że jest manipulowany, żeby łyknął tekst i potraktował jako prawdziwy. W tym wypadku, by przekonać go, dlaczego mogę być nazwany „drapieżcą seksualnym”. Brzmi pięknie. Prawda?

Oto jakie chwyty manipulacyjne stosuje autorka artykułu, zarówno we fragmentach odautorskich, jak i w specjalnie dobranym przytaczaniu wypowiedzi. Ze względu na ich ogrom, tekst ten krótki nie jest, ale zachęcam Cię, Czytelniku, do zapoznania się z całością. Poruszane zagadnienia podzieliłem na 9 kategorii, wpis ten koresponduje także z zagadnieniami omówionymi w tekście „O rzetelności dziennikarskiej”.

I Sugestie (w formie implikatur, czyli czegoś, co ma wynikać z tekstu, ale nie jest powiedziane wprost), że wszystko, co robiłem wobec studentek, ma podłoże seksualne.

a. Historia Magdaleny zaczęła się około 17 lat temu. Profesor zaprosił ją na swoje seminarium, gdy była na drugim roku studiów, o rok wcześniej niż powinien. 

Implikatura, że miało to podłoże seksualne. Propozycja uczestnictwa w seminarium magisterskim nie jest niczym niezwykłym, a z pewnością nie wynika z chęci przyszłego molestowania. W swojej karierze wypromowałem 219 magistrów, wielu z nich proponowałem wcześniej uczestnictwo w moim przyszłym seminarium, jeśli zauważyłem, że interesują się problematyką tegoż.

b. Katarzyna na konsultację prywatną, która ma się odbyć w mieszkaniu profesora, zabiera ze sobą męża, który czeka pod drzwiami na wypadek, gdyby coś się działo.

Implikatura – sugestia, że „Katarzyna” bała się molestowania w moim mieszkaniu. „Katarzyna” zapomniała jednak dodać, że w tych nielicznych wypadkach, kiedy doktorantki przynosiły mi do mieszkania fragmenty swoich prac, w domu była moja żona. W rzeczywistości mąż Katarzyny czekał nie pod drzwiami, ale pod blokiem w samochodzie, którym ją przywiózł, żeby ją z powrotem odwieźć. W takich sytuacjach zapraszałem również mężów do domu, ale woleli zostać na dole w aucie niż wchodzić na 3. piętro bez windy. Więc chyba się nie bali o swoje żony. Notabene co to znaczy „konsultacja prywatna”? Znowu sugestia, że to jakiś specjalny rodzaj konsultacji, dla wybranych studentek, robiony po to, żeby je molestować.

c. Kilka osób nie skończyło swoich prac doktorskich. Niektóre z kobiet przyznają, że są po wieloletniej terapii, inne w trakcie leczenia.

Sugestia, że osoby, które nie skończyły prac doktorskich, zrobiły to z mojego powodu. Druga sugestia, że terapie i leczenie „niektórych z kobiet” są wynikiem kontaktów ze mną. Bo przecież gdyby nie chodziło o związek ze mną, to po co by to było pisać…Tymczasem wiem, że co najmniej dwie z nich leczyły się jeszcze przed studiami. Obie sugestie paskudne i nie mogą być poparte żadną argumentacją, bowiem autorka nie mogła mieć dostępu do dokumentacji medycznej, a powodów nieukończenia pracy doktorskiej może być nieskończenie wiele. Ale co szkodzi tak napisać…

II Podawanie jako czegoś niezwykłego faktów, które niczym niezwykłym nie są w danym środowisku, ale na czytelniku spoza tego środowiska mają sprawić wrażenie, że autorka odkryła coś, co pogrąża mnie jako molestanta.

a. Wyraźny jest też podział na seminaria magisterskie i doktoranckie. W tych pierwszych udział bierze zwykle kilkanaście studentek, w doktoranckich – kilka wybranych.

Stwierdzenie rewelacyjne, że w seminariach magisterskich, obowiązkowych na II etapie studiów, bierze udział więcej osób niż na seminariach doktoranckich, oczywiście nieobowiązkowych. Swoją drogą, w obu typach seminariów wbrew sugestii zawartej w tekście, biorą u mnie, i nie tylko u mnie, udział nie tylko studentki lecz i studenci. I to nie „wybrani” i „wybrane” (sugestia: przeze mnie, żebym mógł molestować), lecz takie i tacy, którzy zgłosili chęć pisania doktoratu pod moim kierunkiem. Na seminaria doktorskie przychodzą też studentki i studenci, którzy nie są pod moją opieką nauką, lecz są zainteresowani problematyką. Tak, przychodzili i przychodzą też studenci mężczyźni, a nie tylko studentki, jak pisze autorka.

III Stwierdzenia ogólnikowe niedające się zweryfikować ani zaprzeczyć.

a. Niektóre [studentki] dostały na jego seminarium specjalne zaproszenie, dużo wcześniej niż zakładał to harmonogram studiów. Zdarzało się, że profesor przenosił kobiety od innych wykładowców, nie pytając ich o zgodę.

Nie podano tu imienia (a przecież w artykule jest ich sporo) osób, które  „zaprosiłem na seminarium dużo wcześniej”, ani tych, które przeniosłem od innego wykładowcy bez ich zgody. Jak to zweryfikować, gdy nie podaje się, o kogo chodzi? Ja akurat wiem, że nie przenosiłem nikogo na swoje seminarium bez zgody seminarzystki czy innego profesora.

b. Jeden z moich kolegów opowiedział mi kiedyś, że gdy był studentem, wszedł do gabinetu po wpis do indeksu. Oprócz wykładowczyni, która miała dać wpis, a była wówczas doktorantką profesora, zastał też jego. Profesor miał opuszczone spodnie i napierał na doktorantkę. Widać było, że kobieta jest przerażona. Kolega nie wiedział, jak zareagować. Chyba aż dotąd nikomu o tym nie opowiedział.

No i co zrobił ten kolega? Tak po prostu wyszedł? Kobieta chyba była tak przerażona, że nie mogła głosu wydobyć i zawołać: Ratunku!”. To jest opis z cyklu „jedna pani powiedziała drugiej pani”. Oczywiście nie ma żadnej lokalizacji personalnej ani czasowej: „jeden z moich kolegów”, „kiedyś”, „doktorantka profesora”.

IV Półprawdy, sformułowane tak, że wydają się prawdami.

a. W zakończeniu artykułu uwaga autorki: Fragmenty haseł słownikowych użyte w tekście pochodzą ze słownika, którego redaktorem naukowym jest profesor, główny negatywny bohater tekstu.

Nie podano, z jakiego słownika pod moją redakcją pochodzą przytoczone fragmenty definicji. Czytelnik ma prawo się domyślać (przecież większość osób nie zna moich dzieł leksykograficznych), że chodzi o słownik ogólny języka polskiego. Tymczasem są to definicje ze słownika poprawnej polszczyzny, w którym z założenia podaje się definicje uproszczone i odnoszące się do tego, co może wywoływać wątpliwości językowe. A więc niby to prawda, co napisała A.G., ale nie do końca.

b. Autorka przytacza bez weryfikacji następującą wypowiedź:

Prof. Katarzyna Kłosińska, przewodnicząca Rady Języka Polskiego: – Jesienią ubiegłego roku do Rady wpłynęły informacje, że Komisja Rektorska ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji UW zajmuje się sprawą profesora oskarżonego przez grupę siedmiu kobiet o molestowanie seksualne. Po zapoznaniu się ze sprawą poprosiłam profesora, by w związku z toczącym się wobec niego postępowaniem zawiesił swoją działalność w Radzie. Profesor odmówił. Dopiero po rozmowie z prezesem PAN zrezygnował z członkostwa w Radzie.

To półprawda: Owszem, nie jestem już członkiem RJP. Przy czym, jak napisał w liście do ”Gazety Stołecznej” prezes PAN, informację o skierowaniu skargi na mnie do komisji antydyskryminacyjnej na UW przekazała mu właśnie Katarzyna Kłosińska (a więc nie: „do Rady wpłynęły informacje”). Nie była ona osobą skarżącą mnie, dlatego nie miała prawa wiedzieć o tej skardze, a tym bardziej wynosić tej informacji poza UW, tymczasem doniosła o tym prezesowi PAN, od którego dowiedzieli się inni członkowie Prezydium PAN. Głównymi zasadami działania komisji w trakcie postępowania są poufność i bezstronność. Zawarte to jest w jej regulaminie. Zresztą doprowadzone do absurdu, jeśli chodzi o osobę oskarżaną, ponieważ dla „dobra ofiar” nie przedstawia się jej zarzutów. Zarzutów nie znam do dziś, ale Pani Kłosińska jakoś się o nich dowiedziała („po zapoznaniu się ze sprawą”) i nie dochowała poufności.

V Niekonsekwencja – przytaczanie sprzecznych tłumaczeń w zależności od tego, co w danym fragmencie chce się osiągnąć, w nadziei, że czytelnik tego nie odkryje.

a. Profesora wykluczyła ze swojego składu Rada Języka Polskiego.

A dalej:

Prof. Katarzyna Kłosińska, przewodnicząca Rady Języka Polskiego: […]Po zapoznaniu się ze sprawą poprosiłam profesora, by w związku z toczącym się wobec niego postępowaniem zawiesił swoją działalność w Radzie. Profesor odmówił. Dopiero po rozmowie z prezesem PAN zrezygnował z członkostwa w Radzie.

To wykluczyła mnie Rada, czy sam zrezygnowałem po rozmowie z prezesem PAN, jak twierdzi Pani Kłosińska? Prawda jest akurat taka, że przed rozmową z prezesem PAN sam złożyłem rezygnację, motywując to następująco w liście do niego. „Z powodu plotek, pomówień oraz nacisków wywieranych na mnie przez przewodniczącą i część członków Prezydium Rady Języka Polskiego, składam rezygnację z członkostwa w Radzie w bieżącej kadencji. Nie wyobrażam sobie bowiem współpracy w ramach aktualnego Prezydium Rady Języka Polskiego. Warszawa, 23 listopada 2021 roku”. List ten złożyłem w trakcie rozmowy z prezesem.

b. Judyta: – Nasza sprawa nie jest oficjalnie zamknięta. Komisja wydała opinię, ale nie wszyscy mają do niej dostęp.

Akapit dalej:

Kobiety, które złożyły wniosek, otrzymały opinię Komisji, czekają na decyzję rektora UW.

W rzeczywistości osoby skarżące, do których należy „Judyta”, dostały opinię komisji, bo przewiduje to regulamin. Podobnie rektor i dziekan wydziału oraz osoba obwiniana. Inne osoby nie mogą jej dostać, bo działania komisji, wg regulaminu, są poufne i enumeratywnie wyliczone są osoby i organy, które o jej pracach są powiadamiane.

VI Przesadyzm, czyli hiperbolizacja treści, zarówno w tekstach odautorskich, jak i w „przytoczeniach”.

Przesadyzm dotyczący mojego znaczenia w środowisku.

a. Obecna wykładowczyni na UW: – Był przez wszystkich doceniany, zapraszany, fetowany. Każdy jego jubileusz, każda rocznica pracy akademickiej to było wydarzenie ogólnopolskie, na które zjeżdżali wszyscy czołowi językoznawcy kraju. Był bogiem.

Tylko na jeden mój jubileusz – 70-lecie urodzin – przyjechali goście spoza Warszawy. Pozostałe miały charakter kameralny: instytutowy, a najczęściej ograniczony do zakładu, w którym pracowałem.

b. Trudno znaleźć stację radiową, telewizyjną czy tytuł prasowy, w którym by się nie wypowiadał. Albo uniwersytet, na który nie zostałby zaproszony z wykładem.

Przesada. W radiu publicznym występowałem przez 45 lat, to prawda, głównie w krótkich audycjach redaktor Małgorzaty Tułowieckiej, prawie wcale nie pojawiałem się na antenie prywatnych stacji. Przez 50 lat kariery wystąpiłem jedynie w około 50 programach  telewizyjnych (nagranych na początku XXI wieku) w cyklu „Zabawy językiem polskim” i  „Od słów do głów”. Pisywałem (jak to naukowiec) głównie do prasy specjalistycznej, niszowej oraz dawno temu felietony w „Twoim Stylu” i „Poradniku Domowym”. Z gazet współpracowałem z  „Życiem Warszawy” (w latach 90. XX wieku) i „Gazetą Wyborczą” (na zmianę z prof. Bralczykiem i prof. Miodkiem). Internet w ogóle jest mi obcy. Jeśli nie liczyć udziału w konferencjach naukowych, to na specjalne wykłady zaprosiły mnie tylko nieliczne wyższe uczelnie. Z powodu pełnionej funkcji przewodniczącego Rady Języka Polskiego różne stacje prosiły mnie  niekiedy o krótkie wypowiedzi dotyczące aktualnych spraw językowych. Nie ma więc najmniejszego problemu w znalezieniu ogromu mediów, w których nie występowałem.

Przesadyzm dotyczący mojego zachowania wobec studentek i doktorantek: brutalności i przemocy.

a. Zapisany w mowie pozornie zależnej:

On przyciska ją mocno do ściany. Napiera na nią całym ciałem.

b. W mowie niezależnej – bezrefleksyjne przytaczanie rzekomych wypowiedzi studentek:

Magdalena: – Zachodził drogę, gdy dziewczyna próbowała już wyjść. Jest wysoki, potężnej postury. Silny. Przyciskał do drzwi, blokując je kobiecym ciałem.

Anna : – Przypartą do drzwi kobietę blokował rękami. Przywierał ciałem, wciskał się biodrami w miednicę. Łapczywie obcałowywał szyję, wkładał język do ust.

Sugestia, a właściwie stwierdzenie, że wykorzystywałem swoją posturę i wagę do molestowania. Sugerowanie, że byłem nachalny, chamski. Pojawia się – powtarzający się dalej trzy razy motyw wkładania języka do ust, co ma spowodować obrzydzenie czytelników.

Stanowczo zaprzeczam wszystkim tego typu oskarżeniom. To że jestem wysoki i obecnie nieszczupły jest bardzo wygodnym pretekstem do tego, żeby sugerować, że wykorzystuję siłę w stosunkach z kobietami. Mogę przedstawić świadectwa wielu kobiet, które poświadczą, że moje zachowanie względem nich opiera się na zupełnie innych zasadach i że ten zmyślony obraz do mnie nie pasuje.

VII Epatowanie czytelnika „sensacyjnością” opisywanych zdarzeń.

a. Judyta.: – Zaczął mnie dotykać, zwykle wtedy, gdy byliśmy sami. Miałam wrażenie, że może ze mną zrobić, co zechce, wbrew mojej woli. Gdy w czasie kolejnych konsultacji powiedziałam, że interesuje mnie tylko relacja naukowa, rzucił się na mnie, przylgnął do mnie swoim ciałem i zaczął całować. Byłam sparaliżowana. Próbowałam odwracać głowę w prawo i w lewo, żeby nie dotknął moich ust. Ale był silniejszy. Nie wiem, jak udało mi się wyrwać z jego uścisku.

To są fantazje „Judyty”. Mam obecnie 73 lata i nie pragnę żadnych „relacji” z dwudziestolatkami.  Nic takiego nie miało miejsca. Z wypowiedzi „Judyty” wnika, że dotykałem jej także wtedy, gdy nie byliśmy sami. Dlaczego nie mówi o świadkach takich incydentów? Całe to przytoczenie to gonienie za sensacją.

b. Judyta: – Powiedział, że jego penis krwawi. Dokładnie tak to ujął. Byłam zdziwiona tym zwierzeniem. Pomyślałam, że ja też muszę podzielić się z nim czymś osobistym. Powiedziałam więc, że w liceum miałam siedem prób samobójczych.

To jest czysta fantazja. Nigdy nie mówiłem takich rzeczy „Judycie” ani nikomu. A czy jej reakcja na moją rzekomą informację o penisie nie jest dziwna? Zaczyna mi się „odwdzięczać” informacją o próbach depresji. (O tych próbach zresztą informowała mnie, ale w zupełnie innym kontekście.) Nie mam i nie miałem  krwawiącego penisa. Podziwiam fantazję „Judyty”, a jeszcze bardziej bezrefleksyjną postawę autorki paszkwilu, która dla sensacji gotowa była przytoczyć największe brednie.

VIII Zdarzają się fragmenty tekstu, w których autorka zastosowała kilka zabiegów manipulacyjnych, np.:

a. Wśród świadectw są różne formy przemocy. Jedna z kobiet przyznaje, że profesor masturbował się w jej obecności.

Kłamstwo powtórzone za sformułowaniem zawartym w opinii komisji antydyskryminacyjnej.
Dodatkowo ogólnik – tu, chociaż inne zarzuty są wyrażane przez wymienione z imienia bohaterki reportażu, autorka nie odważyła się podać imienia kobiety oskarżającej, pisząc ogólnikowo „jedna z kobiet”. W gruncie rzeczy jednak przede wszystkim sensacyjność – nic tak nie szokuje jak molestowanie w formie publicznej masturbacji. Tu także można by zauważyć, że to konkretne oskarżenie jest powieleniem głośnych historii zagranicznych, w których, w ten właśnie sposób, znani i wpływowi mężczyźni z kręgów Hollywood gnębili swoje ofiary. Molestowanie w Warszawie na wzór amerykański – to dopiero sensacja!

b. Przestrzeń gabinetów profesora, o których mówi się najwięcej, kobiety dzielą na neutralną i niebezpieczną. W neutralnej jest biurko, duże krzesło profesora po jednej stronie i drugie dla nich – naprzeciw. Kobiety prawie zawsze próbują najpierw usiąść przy biurku. Ale zwykle już na pierwszej konsultacji są proszone, by przeniosły się na jedno z krzeseł, które stoi w rzędzie pod ścianą.

Ile było tych gabinetów? Kiedy byłem dyrektorem, korzystałem, wraz z wicedyrektorami/wicedyrektorkami, z gabinetu dyrektora. Swojego gabinetu nigdy nie miałem. Z kolei pokój, w którym miałem dyżury i zajęcia (seminaria, proseminaria, konwersatoria), dzieliłem zawsze z kilkoma innymi pracownikami Instytutu.

Nie wiadomo, o które z tych pomieszczeń chodzi w tym fragmencie: duże biurko stało w gabinecie dyrektora; krzesła w rzędzie pod ścianą – w pokoju seminaryjnym. Takie sformułowanie to zabieg celowy, żeby uniemożliwić wykazanie nieprawdziwości opisu wydarzenia. Są tu więc celowe niedopowiedzenie, półprawda, przesada.

c. Z relacji kilkunastu osób ze środowiska wynika, że profesor traktuje swoje doktorantki jak własność także publicznie. W czasie oficjalnych konferencji nazywa je swoimi „gwiazdami”, „stajnią”. „Mój wianuszek” – mówi. Przytula je publicznie, otacza się nimi.

Czas teraźniejszy w tym opisie sugeruje, że dzieje się to stale, także dziś. Tymczasem może tu chodzić o grupę doktorantek, z którymi pisaliśmy książkę „Nowe spojrzenie na kryteria poprawności językowej”. A ponieważ było ich siedem, nazwałem je „Plejadą” (nie żadnymi „gwiazdami” ani „stajnią”). Było to w latach 2010-2011. Mam do dziś mejle z tym związane. Sformułowanie „z relacji kilkunastu osób” jest ogólnikowe i hiperboliczne. Całość zaś jest półprawdą. Nigdy nie traktowałem doktorantek jak swojej własności.

IX Wreszcie najistotniejszy zabieg manipulacyjny: kłamstwo.

W tekście Anny Goc pojawia się ono we fragmentach wypowiedzi bohaterów jej paszkwilu, niemniej do czytelników dociera jako część całej narracji. Autorka miała obowiązek sprawdzić, czy wypowiedzi rozmówców są zgodne z prawdą. Zwłaszcza jeśli rozmówczynią jest osoba na wysokim stanowisku. Tymczasem w „reportażu” czytamy:

a. Ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych, które komisja udowodniła profesorowi, są podstawą do zaprzestania stosunku pracy. Profesor, z tego co wiemy, wciąż jest pracownikiem UW – mówi reprezentująca grupę kobiet mecenas Karolina Kędziora, prezeska zarządu Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. [wyboldowanie A.M.]

Następujące stwierdzenia są nieprawdziwe:

  • Komisja niczego nie udowodniła, gdyż zwyczajnie nie ma takich kompetencji. Nie jest sądem ani gronem biegłych prawników, nie przeprowadza dochodzenia, jedynie wysłuchuje dwóch stron sporu, a następnie formułuje swoją opinię.
  • Taki zarzut („ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych”) nie znajduje się w opinii komisji, co sugeruje Karolina Kędziora
  • Pani radca prawna powinna wiedzieć, jakie są tryb i terminy rozwiązywania umowy o pracę na wyższych uczelniach, a jeśli tego nie wie – sprawdzić to. Sugeruje ona, że to, że jestem nadal (21 marca) pracownikiem UW, jest winą braku reakcji władz rektorskich. Tymczasem moje podanie o rozwiązanie umowy o pracę (i przejście na emeryturę) zostało pozytywnie rozpatrzone przez rektora UW już 9 grudnia 2021, a to, że rozwiązanie umowy następuje 31 marca, a nie wcześniej, regulują odpowiednie przepisy.

Notabene Pani Mecenas Kędziora chwali się w jednym z wpisów  w mediach społecznościowych, że jej siedem klientek wygrało batalię ze mną. To ciekawy trop: kobiety, które mnie oskarżały, były klientkami tej pani, a więc prawdopodobnie pomogła im ona sformułować skargę na mnie. Mądremu wystarczy.

b. Z relacji Judyty wynika, że profesor zaczyna wymieniać z nią prywatne wiadomości, piszą do siebie na mesendżerze.

Kłamstwo. Zamieściłem kilka wpisów na publicznym facebooku, nie na mesendżerze. Owszem, poznawszy jej fascynację „Lalką” Prusa, czemu dawała wyraz wpisami na fb, a co potwierdziła zachowaniem na moim wykładzie, kiedy dawałem przykłady z tej powieści, zadałem jej na fb parę pytań dotyczących „Lalki”, np. jak miał na imię ojciec Wokulskiego, jak stary Szlangbaum, jak doktor Szuman, a jak się wabił pies Rzeckiego. Wszyscy mogli to przeczytać. Nie koresponduję ze studentami przez mesendżera, co łatwo udowodnić.

 

Podsumowując: z pełnym przekonaniem polecam Koleżankom i Kolegom, zajmującym się zagadnieniem manipulacji językowej w przestrzeni publicznej, tekst Anny Goc, jako doskonały przykład niemal mistrzowskiego zastosowania rozmaitych chwytów manipulacyjnych, zastosowanych po to, by przekonać czytelników do swoich wywodów. Omówienie tego „reportażu” na zajęciach ze studentkami i studentami czy doktorantkami i doktorantami będzie na pewno dla nich bardzo pożyteczne. Należy przecież wzorować się na mistrzach.