Cały czas czekam, aż któryś z tych „wnikliwych i rzetelnych” dziennikarzy do mnie zadzwoni. Czekam od stycznia 2022 r., gdyż w zasadzie już wtedy kula śnieżna z oskarżeniami zaczęła się toczyć. I nic, telefon milczy, skrzynka pocztowa pusta. A spodziewałam się jakichś pytań, zwłaszcza po tak miażdżącej kampanii, której celem było… No właśnie, co było? Szukanie prawdy? Raczej nie. Szukanie sensacji czy wywołanie skandalu? Raczej tak. Czy w ogóle powinnam oczekiwać takiego telefonu czy e-maila? Tak, powinnam. Jestem bowiem jedną z doktorantek Profesora wypromowanych przez Niego. Jestem 13. na liście osób, które Profesor wypromował. Mam odwagę dziś stanąć po stronie Profesora. Mam nadzieję, że szambo dziennikarskie już przestało wybijać i wreszcie ktoś zacznie słuchać uważnie takich osób jak ja.

Profesora poznałam na pierwszym roku studiów. Uczęszczałam wtedy na wykład przez Niego prowadzony. Profesor miał opinię fantastycznego wykładowcy, przyciągał tłumy. Jednak po trzecim roku wybrałam inną drogę. Połączyłam miłość do języka polskiego z badaniami teatru. Mimo propozycji mojego ówczesnego promotora nie zostałam na uczelni, obiecałam jednak, że wrócę, aby kontynuować prace badawcze w trakcie studiów doktoranckich. I słowa dotrzymałam. Wróciłam po kilku latach, zdałam egzaminy i wtedy skierowałam swoje kroki do Profesora Markowskiego, aby pod jego kierunkiem rozpocząć badania. Choć Profesor był zdziwiony, troszkę zakłopotany, gdyż w tym samym roku przyjął już cztery osoby pod swoje skrzydła, a ja byłabym piątą doktorantką, to zgodził się. I tak rozpoczął się czas mojej współpracy naukowej z Profesorem. Sądzę, że z grona wszystkich doktorantek najdłużej pozostawałam z Profesorem w kontakcie, gdyż uwarunkowania rodzinne i zawodowe spowodowały, że nie mogłam szybko i sprawnie dokończyć pisania pracy.

Opiekę naukową sprawowaną przez Profesora oceniam wysoko. Każdy artykuł przed planowaną konferencją był przez Profesora przeczytany i opatrzony komentarzami. Nierzadko trzeba było referat przekonstruować. Profesor nie wyobrażał sobie, żeby jakakolwiek Jego doktorantka pojechała gdziekolwiek nieprzygotowana. Zwracał również uwagę na dyscyplinę czasową, każdy referat był sprawdzony pod tym kątem. W trakcie rozmów z osobami z innych ośrodków naukowych rodziło to nieukrywaną zazdrość, gdyż ich nikt w ten sposób nie prowadził. Byli zdani całkowicie na siebie. Jestem za to działanie Profesorowi niezwykle wdzięczna i doceniałam to od samego początku współpracy, gdyż podczas konferencji często nas wyławiano jako doktorantki prof. Markowskiego i słuchano, jaki prezentujemy poziom. O tym się przekonałam podczas tych lat wielokrotnie.

To Profesor namówił nas, doktorantki, żebyśmy nasze artykuły pokonferencyjne zebrały w tom i wydały jako książkę. Profesor napisał wstęp naukowy. Dzięki temu każda z nas miała w dorobku istotną publikację, na dodatek zauważoną i docenioną w środowisku językoznawczym.

Profesor nigdy nie tworzył wokół siebie bariery niedostępności. Wiedziałam, że ZAWSZE mogę zadzwonić, napisać, a jeśli nie odbierze telefonu, to oddzwoni. Taki po prostu jest. To również budziło zazdrość moich kolegów z innych ośrodków naukowych, gdyż ich promotorzy w dużej mierze byli dostępni w określonych dniach i godzinach. Kiedy aplikowałam do Narodowego Centrum Nauki o grant, Profesor zgodził się objąć mnie opieką naukową, choć była to praca, za którą nie otrzymał żadnej gratyfikacji. Ponadto temat grantu nie pokrywał się z moją pracą doktorską i tak naprawdę na trzy długie lata odciągnął mnie od dysertacji. Dla Profesora jednak ważny był mój rozwój naukowy. Gdy publikowałam kolejne artykuły, każdy był przez Profesora sprawdzony i opatrzony komentarzem naukowym. Nigdy nie zapomnę, jak bezinteresownie, nieodpłatnie, w wakacje, poświęciwszy swój wolny czas, sprawdzał, czy w mojej pracy pograntowej nie ma błędów. To znacznie wykraczało poza obowiązki Profesora.

Profesor rozumiał, że w życiu mogą być różne chwile i rozmaite problemy. Każda z nas mogła przyjść i powiedzieć o tym, z jaką się mierzy trudnością. Profesor był w takich chwilach niezwykle wyrozumiały. Słuchał, doradzał, pocieszał, czynił ustalenia. Jestem za to ogromnie wdzięczna, gdyż dzięki temu mogłam bez nerwów dokończyć pisanie pracy. Nie mogę zrozumieć, jak osoby, które tak jak ja rozmawiały z Profesorem szczerze i otwarcie, choć żadnej z nas nie zmuszał do wynurzeń, formułują oskarżenia. Profesor wiedział tyle, ile mu powiedziałyśmy. Mogłam nic nie mówić, Profesor nie jest wścibski. Duże znaczenie miało dla mnie również to, że Profesor nie kategoryzował ludzi. Różnimy się poglądami, nawet bardzo, ale to nigdy nie spowodowało jakiejś niechęci czy urazy.

Profesor rozumiał, że aktywność naukową często łączymy z pracą zawodową i życiem rodzinnym. Nie ustalał sztywnych terminów, kiedy może być dostępny. Niektórzy promotorzy są dostępni raz w tygodniu, natomiast Profesor z niesamowitą wyrozumiałością precyzował kolejny termin i miejsce spotkania. Tak, dzięki uprzejmości Profesora mogłam jeździć na konsultacje do Jego domu i zawsze traktowałam to jako wyraz zaufania. Nie każdy pozwala przekroczyć próg swojego domu, choć znam kilku wykładowców, którzy gościli swoich magistrantów czy doktorantów. To było dla mnie niesamowitym ułatwieniem, gdyż miałam bliżej niż na uczelnię. Nie uważam, że jest to niestosowność, wręcz przeciwnie, traktuję to jako wyraz pewnej otwartości i stopnia zżycia się. Po wielu latach współpracy Profesor ufał nam. Żadna z nas nigdy nie była zmuszana do takich wizyt. Co ciekawe, Żona Profesora również podejmowała nas nader gościnnie. Zawsze udało nam się zamienić kilka sympatycznych zdań. Kiedy opowiadałam moim znajomym, że w takiej atmosferze piszę pracę, wręcz zazdroszczono mi.

Pisanie pracy mogłam ukończyć nie tylko dzięki swojej determinacji, lecz także dzięki promotorowi, który już na zaawansowanym etapie nie szczędził czasu i sił przy sczytywaniu kolejnych rozdziałów. Nie wyznaczał limitu czasowego konsultacji, więc mogłam dopytywać o wszystko, bez pośpiechu. Naprawdę doskonale pamiętam, że ważniejszy był dla Niego mój doktorat niż komfort wypoczynku czy rekonwalescencji po pobytach w szpitalu. Tak miały również moje koleżanki doktorantki. Profesor żadnej nie wyróżniał. Cenił pracę i rozwój naukowy.

Cała sprawa jest dla mnie szokiem i ciosem, ale nie dlatego, że Profesor coś zrobił, gdyż w to kompletnie nie wierzę, nie uwierzę i zrobię wszystko, żeby kłamstwo nie biegało w kostiumie prawdy. Szokiem jest dla mnie reakcja środowiska, kolegów i koleżanek, z którymi Profesor pracował prawie pół wieku. W czasie jubileuszu 70. urodzin tak wielu znamienitych wygłaszało mowy. Kolejka do życzeń była tak długa, że nie dałam rady stać. Uznałam, że są ludzie bliżsi Profesowi, bardziej z Nim związani i oni potrzebują czasu na rozmowę w tak ważnej chwili. Kiedy przeglądam zdjęcia z tej uroczystości, to widzę stojącą i składającą życzenia panią X. Nie czuła się wówczas ofiarą? Dlaczego nie uciekała przed Profesorem, dlaczego podtrzymywała kontakt? Te pytania sobie zadaję. Co do dwóch moich koleżanek z grupy, które sformułowały oskarżenie, po prostu wiem, że to bzdura, a powód żalu jest inny. Ale to, mam nadzieję, wybrzmi z mojej strony gdzieś indziej. Jak wielce kłamliwe teksty przeczytałam w gazetach, wiem doskonale, ale inni, którzy nie znają Profesora tak jak ja, byli w stanie rzucać piorunami, aby tylko zabić człowieka, za wszelką cenę. To nie Profesor otaczał się wianuszkiem doktorantek. To charyzma naukowa, poziom i rzetelność sprawiały, że był proszony o bycie promotorem pracy. Sama powiedziałam lata temu Profesorowi, że nazwano nas „stajnią Markowskiego”. Profesor prosił, żebyśmy się nie przejmowały. Ignorował plotki, nie słuchał bzdur, choć może teraz myślę, że powinien zareagować. Nie mogę zrozumieć, dlaczego osoby, którym nie odpowiadała osobowość Profesora, zmuszały się do pisania u Niego pracy. Łatwo było zmienić promotora, nie trzeba było się męczyć. I mówiły to osoby, którym Profesor bardzo w życiu pomógł. Gdzie są ci wszyscy ludzie? Dlaczego rektor UW bez naprawdę rzetelnej analizy skreślił człowieka? Gdzie domniemanie niewinności, gdzie wyrok sądu? Dlaczego nie zostałam wezwana jako świadek, choć podawałam swoje dane? To pytanie wciąż mnie niepokoi. Czy naprawdę wszyscy tak solidarnie w to uwierzyli, co napisano w prasie? Wiem, że część się boi wyrazić własne zdanie, gdyż środowisko tego nie wybaczy. Środowisko może nie, ale co z własnym sumieniem?

Sądzę, że Profesor jest ofiarą własnej otwartości, empatii i życzliwości. Lubi ludzi, w zasadzie nie wypowiada się o nikim z przekąsem. Nawet teraz, gdy tak mocno doświadczył zawiści, obojętności, odrzucenia. Nigdy nie doświadczyłam ze strony Profesora żadnych niestosowności, choć byliśmy w różnych sytuacjach, miejscach, czasie. Zawsze było to dla mnie spotkanie z człowiekiem o wysokim poziomie kultury, dżentelmenem, jednym z niewielu takich mężczyzn obecnie, szczerym, takim, który często opowiadał mi o swojej rodzinie, sukcesach córek, który traktował mnie jako osobę godną zaufania. Wiem, być może wielu to razi, gdyż wolą tylko oficjalny kontakt. Kto chciał, mógł taki zachować. Profesor niczego nie narzucał. Ja cenię sobie taką relację, w której żadne granice nie zostały przekroczone, ale jednocześnie tworzy się więź uczeń–mistrz.

Jak łatwo zdeptać człowieka – taki spektakl mogłam obejrzeć od stycznia 2022 r. Jak szybko można kogoś zaszczuć, oskarżyć, nastawić innych. Spektakl ideologiczny trwa w najlepsze i czekam, kto będzie następny. To się bowiem nie zatrzyma. Kiedy w szoku opowiadałam moim znajomym wykładowcom mężczyznom, co spotkało Profesora, powiedzieli mi, że takie oskarżenia ze strony studentów i studentek są formułowane nagminnie. To sposób na eliminację wymagającego wykładowcy, taki współczesny bat. Choćby pomówienie studentki, że wykładowca rzekomo zaglądał za dekolt, może skutkować zwolnieniem wykładowcy. Dlatego wybawieniem dla nich były zajęcia online. Może wreszcie nadszedł czas, żeby ktoś się zajął takimi pomówieniami? Nauczyciele w szkołach podstawowych i średnich już dostatecznie zostali ujarzmieni przez rodziców i uczniów. Jak widać, teraz akcja objęła uczelnie wyższe.

Po obronie doktoratu w obecności recenzentów, wielu wykładowców, których bardzo cenię, wyraziłam wdzięczność wobec Profesora. Tak, mam za co dziękować i niezależnie od głosów zewnętrznych pozostanę przy własnym zdaniu. Dziennikarzom i ciekawskim proponuję wycieczkę po zaułkach drugiego piętra polonistyki, żeby obejrzeli te przestronne pokoje i gabinety, gdyż choćby to już zmieni optykę i wykaże fałsz. Moim koleżankom zaś życzę odwagi.

Ewa Dulna-Rak