O :wynurzeniach” Jaśminy
W skardze na mnie do komisji antydyskryminacyjnej UW szczególne miejsce zajmuje wątek nr 5. Jest obszerny, zawiera pomówienie o różnorakie molestowanie przeze mnie studentki, a potem doktorantki przez niemal osiem lat. Oskarżenia są poważne i sprawiają pozór realnych, a ich autorka, nazwijmy ją tu Jaśminą, kreuje się na nieszczęsną ofiarę zboczonego profesora, drapieżcy seksualnego. Tymczasem wiem, że żadne, absolutnie żadne zachowanie, opisane przez Jaśminę, nie miało miejsca, wszystkie są zmyślone. Podkreślałem przed sądem, że mogę to stwierdzić pod przysięgą.
Jaśminę poznałem jako studentkę, chodzącą na moje ćwiczenia z kultury języka polskiego, bodaj na drugim roku jej studiów. Zapamiętałem ją jako osobę energiczną, często udzielającą się na zajęciach. Nie rozmawiałem z nią poza zajęciami, toteż byłem trochę zaskoczony tym, kiedy pod koniec ćwiczeń w semestrze letnim roku akademickiego 2004/2005 przyszła do mnie z prośbą o radę, co ma robić ze studiami, gdyż jest w nieplanowanej ciąży. Co do spraw formalnych, odesłałem ją do władz dziekańskich, a widząc jej nie najlepszy stan, objąłem ją po ojcowsku i powiedziałem, że na pewno wszystko się dobrze ułoży. Szesnaście lat później (!) Jaśmina w skardze na mnie napisała, że posadziłem ją na kolanach, głaskałem po ciele, potem przytuliłem ją tak, że naciskałem na jej piersi, a kroczem naciskałem na jej krocze. Jest to czczy wymysł. Nie wykonałem żadnej z tych czynności. Moje zachowanie było odruchem człowieka, który chce wesprzeć dziewczynę w trudnej sytuacji życiowej. I niczym więcej. Notabene nigdy nie traktowałem gorzej kobiet decydujących się na urodzenie dziecka w trakcie studiów i wspierałem decyzje przyszłych matek zarówno dobrym słowem jak i pomocą w odpowiedniej organizacji naszej współpracy.
Wróćmy do Jaśminy. Po urodzeniu dziecka po pewnym czasie wróciła na studia polonistyczne i … zgłosiła się na moje seminarium magisterskie. Jej wyznania i oskarżenia pod moim adresem dotyczące tego okresu są sprzeczne z logiką i elementarnym doświadczeniem życiowym, uderzają nieprawdopodobieństwem. Bo oto studentka rzekomo po traumatycznych przeżyciach związanych z domniemanym nachalnym molestowaniem przez profesora „w okolicach czerwca 2005”, już w październiku 2006 roku zaczyna chodzić na seminarium magisterskie do swojego, jak utrzymuje, molestatora. Każdemu, kto studiował, wiadomo, że wybór seminarium magisterskiego i w związku z tym promotora, jest całkowicie dobrowolny, zależy tylko od studenta. Zawsze miałem liczne seminaria magisterskie i nigdy nie zmuszałem nikogo do zapisania się na moje seminarium. Pozostaje zagadką, dlaczego Jaśmina, mimo traumatycznych, jak twierdzi, przeżyć sprzed nieco więcej niż roku, związanych ze mną, zdecydowała się na uczęszczanie na moje seminarium. A szczególnie zagadkowe jest to, że kiedy – wg jej relacji – ten promotor znowu zaczął ją molestować w rozmaity sposób (rzekomo dotykałem jej rąk i nóg, zmuszałem ją do siadania obok siebie, pisałem w jej zeszycie, że ładnie wygląda – takie zarzuty niepoparte żadnymi konkretami, np. datami czy korespondencją na komunikatorach społecznych, zamieszcza Jaśmina w skardze), nie przeniosła się na inne seminarium. W tym czasie nie byłem z pewnością jedyną osobą prowadzącą językoznawcze seminarium magisterskie. Zdaję sobie sprawę z tego, że często osoby molestowane czy mobbowane nie są w stanie wyrwać się z toksycznego środowiska na przykład ze względu na lęk przed utratą jedynego źródła dochodu czy brak alternatyw życiowych. Podkreślam, iż w tej historii taka sytuacja nie miała miejsca. Nie tylko mówimy tu o pełnych alternatyw studiach, niebędących pracą zarobkową, ale przede wszystkim o wielokrotnych decyzjach Jaśminy, podejmowanych na przestrzeni kolejnych lat, by dobrowolnie u mnie studiować, a tym samym regularnie spotykać się ze mną na zajęciach.
Jaśmina w terminie napisała pracę i zdała egzamin magisterski. Po tym egzaminie, jak twierdzi w skardze, a zwłaszcza w wypowiedzi dla „Tygodnika Powszechnego”: „Profesor powiedział, że zdałam z wyróżnieniem. Podszedł do mnie, przycisnął do siebie, włożył mi język do ust. Dwa metry dalej stał drugi profesor, patrzył w okno”. Otóż jest to wierutne kłamstwo, a ów „drugi profesor”, jest gotów zeznać przed sądem, że nic takiego nie miało miejsca.
I cóż następuje dalej: po dwuletnim podobno molestowaniu, zakończonym jak twierdzi „erotycznym pocałunkiem” promotora po egzaminie magisterskim, Jaśmina rozpoczyna studia doktoranckie u tegoż molestatora, a co za tym idzie jest dalej potencjalnie narażona na akty molestowania z jego strony. I rzekomo to nadal trwa. Profesor – jak pisze w oskarżeniu – sadza ją na kolanach, próbuje wymóc „inną czynność seksualną”, całuje. A ona podobno nie może się od tej opresji uwolnić (Nb. na kolanach to można posadzić sobie dziecko, a nie wbrew jej woli dorosłą kobietę). Tymczasem inne uczestniczki tego seminarium doktoranckiego zapamiętały – co gotowe są zeznać przed sądem – że Jaśmina zachowywała się na zajęciach bardzo swobodnie, często była roześmiana, siadała obok mnie, była zawsze starannie, a w odczuciu niektórych seminarzystek nawet wyzywająco, ubrana i umalowana. Zdaniem jednej z doktorantek starała się robić wrażenie, jakby ją coś ze mną łączyło. Ja celowo trzymałem się od niej z daleka, nie wyróżniałem jej, jeśli nie było ku temu postaw merytorycznych, naukowych. Na tym seminarium wypracowywaliśmy tekst książki z zakresu teorii kultury języka, Jaśmina była jedną z siedmiu jej współautorek. A że było ich siedem, nazywałem je żartobliwie „Plejadą”. Co w oskarżeniach i artykule prasowym zostało przedstawione tak, jakobym traktował je jako swoją „stajnię” czy „gwiazdeczki”. Z drugiej strony Jaśmina i jej przyjaciółka Ola z tego samego seminarium skarżyły się w mejlach do siebie, że są traktowane jako „te niedobre”, gorsze, np. rzekomo pomijane w zaproszeniach na konferencję. No więc molestowałem i wyróżniałem, czy traktowałem źle? O tym, że zaprosiłem ją do godzinnej audycji „na żywo” w Polskim Radiu (na początku roku 2011), gdyż uważałem, że wysunęła ciekawe wnioski w swojej pracy magisterskiej i warto je upowszechnić, oczywiście nie wspomina.
W trakcie studiów doktoranckich Jaśmina utrzymywała siebie i dziecko, miała też trudne przeżycia osobiste. Z czasem przestała dawać sobie radę z łączeniem pracy zawodowej ze studiami doktoranckimi, co skutkowało zaniedbywaniem obowiązków doktoranckich. 17.05.2011 roku doszło do znamiennego incydentu, o którym Jaśmina oczywiście nie wspomina w swoich oskarżeniach. W trakcie konsultacji, kiedy usprawiedliwiała to, że nie stawiła się do prowadzenia zajęć, niespodziewanie rzuciła mi się na szyję, przytuliła się i pocałowała. Wróciwszy do domu, zażenowany opowiedziałem żonie o tym incydencie. Chciałem zawiadomić o nim dziekana wydziału, ale powstrzymał mnie przed tym fakt, że tego samego wieczoru otrzymałem od Jaśminy przepraszający mejl:
Szanowny Panie Profesorze,
nie najlepiej wyszło spotkanie dziś, czuję więc, że powinnam coś wyjaśnić – przynajmniej na tyle, na ile mogę. Spotkanie z prof. […] wyszło z jej inicjatywy, ponieważ powiadomiłam ją o tym, że wczoraj zawaliłam moje zobowiązania na studiach – z powodu tego, że moje sytuacja życiowa zdąża ostatnio ku gorszemu i przestaję sobie radzić z moim obecnym życiem (brzmi to może do bólu szablonowo, ale tak właśnie tę kwestię – niestety – odczuwam). W mojej historii jest trochę białych plam, z których nikt z osób związanych z uczelnią (oprócz […], która stanowi mi podporę w tym chaosie) nie zdaje sobie sprawy, a kładą się obecnie coraz większym cieniem na moim życiu. Nie jest to rozmowa ani na spotkanie związane z referatem, ani na e-mail – jeśli się odważę, opowiem Panu Profesorowi – jeśli zechce Pan słuchać – przy bardziej stosownej okazji.
Tak czy owak, […] namówiła mnie, że niezależnie od tego, co będzie dalej z moim studiami (bo znów staje to niejako pod znakiem zapytania i ma to być przedmiotem mojej rozmowy z prof. […]), pewne rzeczy jednak powinnam traktować “oddzielnie” – w tym wypadku, być na zebraniu podczas naszego wspólnego referatu. Będę zatem, choć nie potrafię gwarantować, w na ile dobrym stanie psychicznym, jako że z tym ostatnio bywa u mnie ciężko.
Na koniec tych wyjaśnień chcę przeprosić, że ta rozmowa dziś wyglądała nie najlepiej z mojej strony; na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że jestem w bardzo złym okresie, a pewne trudności zaistniałe w moim życiu są bardzo świeże – dlatego i nie było czasu, jak i okazji, by o tym porozmawiać…
Pozdrawiam
[tu podpis imieniem]
Jaśmina liczyła na to, że dostanie stypendium doktoranckie. Kiedy to się nie stało (na co zresztą nie miałem żadnego wpływu), a jej sytuacja materialna i w ogóle życiowa się nie poprawiła, zdecydowała, że przerwie studia doktoranckie. Nie miałem zwyczaju ingerować w takie decyzje (nie ona jedna zrezygnowała z doktoratu). Niedługo później, kiedy kolega spytał mnie o to, czy nie mogę kogoś polecić do pracy w znanej konfederacji – poleciłem Jaśminę, wiedząc o jej trudnej sytuacji. Innych doktorantek nie polecałem, bo była to praca na cały etat, a one pisząc rozprawy doktorskie nie powinny się były rozpraszać. Niedługo po tym, jak Jaśmina zaczęła tam pracować, zostałem poproszony o wygłoszenie wykładu dla pracowników tej instytucji. Jaśmina była obecna na części tego wykładu, a poza tym rozmawiała długo i przyjaźnie z moją żoną, która czekała na mnie, żeby odwieźć mnie do domu. W skardze i we wpisie na komunikatorze do przyjaciółki (zamieszczonym też jako załącznik do swojej skargi) Jaśmina ujmuje to tak, że w czasie tego spotkania wyglądałem, jakbym był na nią obrażony, za to, że przestała być moją doktorantką, czy nawet urażony i smutny jak zazdrosny kochanek (sic !), co jest oczywistą nieprawdą. O jej prawdziwym stosunku do mnie z tamtego okresu świadczy mejl, jaki wysłała po moim SMS-ie z pytaniem, jak ocenia nową pracę i jak został przez słuchaczy odebrany mój wykład.
Szanowny Panie Profesorze, bardzo przepraszam za zwłokę, ale życie wpadło mi nagle w straszny galop. Odpowiadając na pytania z SMS-a: pracuje mi się całkiem nieźle, choć panuje tu bardzo specyficzna atmosfera. Sam szef jest osobą dość porywczą i gwałtowną – ja co prawda osobiście nie doświadczyłam jeszcze żadnego z jego „wybuchów”, ale legendy, które tu krążą po korytarzach, mogą wzbudzać poczucie pewnej – hmmm – niepewności ;-). Tak czy owak, praca na etacie stanowi dla mnie ciekawą odmianę i na szczęście udaje mi się czasowo ze wszystkim wyrobić (przynajmniej na razie).
Co do szkolenia zaś, to wszyscy uczestnicy wydawali się bardzo zadowoleni, choć nie wiem, jaka część z tego zostanie w ich głowach. Takie spotkania powinny się odbywać regularnie albo przynajmniej w większym wymiarze godzinowym, inaczej bowiem istnieje spore ryzyko, że szkolenie zostanie odebrane (i zapamiętane) li tylko jako dzień wolny od zwyczajowych „pracowych” obowiązków. No, ale to piszę oczywiście sobie a muzom, bo ani ja, ani Pan Profesor nie mamy wszak tu mocy decyzyjnej :-).
Trzymam kciuki za operację oka – będzie dobrze, bo tak być musi! Kiedy się Pan Profesor wybiera do szpitala…?
Serdecznie pozdrawiam
[tu podpis imieniem]
Czy osoba molestowana pisałaby w mejlu do molestatora, że troszczy się o jego zdrowie i podtrzymuje go na duchu przed operacją? Czy opisywałaby swobodnie wrażenia z nowej pracy i dzieliła się z molestatorem uwagami na temat szkolenia przeprowadzonego przez tegoż? Czy przesyłałaby mu emotikonę uśmiechu? Proszę naprawdę przyjrzeć się tonowi obu tych maili.
Od tamtej pory nie miałem z Jaśminą żadnego kontaktu. Dlatego byłem bardzo zdziwiony, kiedy zobaczyłem ją na liście kobiet skarżących mnie o molestowanie, a zniesmaczony po wysłuchaniu fałszywych oskarżeń, przedstawianych zbolałym głosem niewinnej pokrzywdzonej doktorantki w audycji radia TOKFM i powtórzonych niemal dosłownie za skargą uniwersytecką oskarżeń w wypowiedzi dla „Tygodnika Powszechnego”.
Jeśli Jaśmina czuła się molestowana przeze mnie, miała możność zgłoszenia tej sprawy do Komisji Rektorskiej do Spraw Przeciwdziałania Dyskryminacji na UW, która działała od roku 2010, a więc już wówczas, gdy była ona jeszcze moją doktorantką. Wtedy tego nie zrobiła. Dopiero w roku 2021 dołączyła do innych kobiet w sprokurowanej skardze siedmiu rzekomo molestowanych przeze mnie klientek prezeski Polskiego Towarzystwa Prawa Aantydyskryminacyjnego. A kiedy oskarżyłem ją o zniesławienie, w sądach nie doprowadzono do właściwej rozprawy, nie przeprowadzono postępowania dowodowego, gdyż to, że skarga była skierowana do właściwego organu, wyklucza podobno zarzut zniesławienia mnie. To, że Jaśmina (jak i inne oskarżycielki) kłamała, nie ma widocznie znaczenia. Można oczerniać człowieka, byle to robić przed odpowiednim organem. Jaśmina to zrobiła. Jednakże jej oskarżenia nie zostały zweryfikowane ani udowodnione. Prokuratura 28 marca 2023 roku wydała prawomocne postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie skargi siedmiu kobiet (w tym Jaśminy). Jaśmina wiedziała, że nie będzie przesłuchiwana w prokuraturze, że jest bezpieczna w swoich kłamstwach, bo prokuratura nie może zajmować się sprawami przedawnionymi.
A ja nie będę udowadniać, że jestem niewinny. Dopóki sąd mnie nie skaże, nikt nie ma prawa nazywać mnie molestatorem.
Magdalena Dużyńska
September 19, 2023 at 5:27 pmPotwierdzam relacje mojego męża. Osobę, o której tu mowa, widziałam trzy razy: raz przypadkowo spotkaną w galerii handlowej podczas zakupów, kiedy mąż mi ją przedstawił :”doktorantka X”, bo po prostu się przywitała, drugi raz z grupą koleżanek z „Plejady” na uroczystości 40-lecia jego pracy, kiedy to dziewczyny zrobiły sobie z nim zdjęcie, i wtedy, kiedy to zawiozłam go na wykłady opisywane w powyższym tekście. Znałam ją też z opowiadań mojego męża, który miał zwyczaj dzielić się ze mną wrażeniami z pracy, opowiadać o swoich studentach. Któregoś dnia wrócił do domu i zaraz po tym, jak się rozebrał, powiedział do mnie, że miał dziwne przeżycie. Dosłownie powiedział tak : „Nie wiem, co się stało X, ale rzuciła mi się na szyję i pocałowała mnie”. Zapamiętałam te słowa dobrze, bo wywołały one we mnie silną irytację. To chyba oczywiste. Nie lubię, jak jakaś kobieta zbliża się do mojego mężczyzny, przekraczając granice. Zaczęłam wypytywać o okoliczności tego zdarzenia, powiedział, że próbował ją uspokoić. Byłam zdenerwowana, poprosiłam, żeby jak najszybciej napisał notatkę opisującą to wydarzenie i zaniósł ją następnego dnia do dziekana, bo dziewczyna ta może go oskarżyć o molestowanie. Uważałam, że takie emocjonalne podejście do wykładowcy może skutkować różnymi jej zachowaniami w przyszłości. Mąż przyznał mi rację. Potwierdzam, że tego samego dnia osoba ta przysłała cytowany przez męża list, który uznaliśmy za przeprosiny. Nie mogę odżałować tego, że jednak informacja o tym zdarzeniu nie znalazła się u dziekana. To był błąd i nasza naiwna wiara w ludzką przyzwoitość.
Przyznam się, że z ulgą przyjęłam wiadomość, że dziewczyna ta zrezygnowała z pisania doktoratu. Wiedziałam również, że mąż pomógł znaleźć jej pracę. Pomagał wielu ludziom (także mężczyznom), w różnych życiowych sprawach i nigdy nie odmawiał pomocy, jeśli tylko mógł w czymś pomóc.
Lata 2010 – 2012 były dla nas niezwykle trudne. Mieliśmy pod opieką czworo niepełnosprawnych rodziców, a mąż chorował przewlekle (cały czas pracując, żeby utrzymać naszą rodzinę i pomagać rodzicom). Z tego powodu zdecydowałam się przerwać pracę i kiedy było to możliwe, woziłam męża na różne dodatkowe zajęcia, które prowadził. Rzeczywiście pojechałam na opisywane wykłady. Osoba, której dotyczy wpis, była w recepcji. Wchodząc mąż zażartował : „A co ty tutaj robisz?”. Nie miałam zwyczaju chodzić na zajęcia męża, więc czekałam na niego w recepcji. Nie zauważyłam, by zachowywał się jak „porzucony kochanek”. Był zajęty pracą, a nie dziewczyną za kontuarem. Ona natomiast rozmawiała ze mną sympatycznie, nie pamiętam o czym, chyba o dzieciach. Tak po prostu, żeby podtrzymać rozmowę. Uznałam, że sprawa tamta nie ma już żadnego znaczenia. Na długo o tej pani zapomniałam.