Wreszcie

Calendary icon

December 30 2022

Clock icon 17 minut

Nareszcie, niemal po roku od złożenia przez siedem kobiet skargi na mnie do Komisji Rektorskiej ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji na UW, zapoznałem się drogą prawną z treścią tej skargi. Stało się tak tylko dlatego, że  złożyłem prywatne akty oskarżenia przeciwko pomawiającym mnie kobietom i do odpowiedzi na jeden z tych aktów oskarżenia, wystosowanej przez adwokatkę jednej z oskarżonych, została dołączona ta skarga. Dziś chciałbym podzielić się z Państwem wnioskami, jakie nasunęły mi się po jej lekturze.

 

POUFNOŚĆ

Wcześniej Komisja odmówiła mi przedstawienia treści skargi, powołując się na zasadę poufności zawartą w jej regulaminie. Poufność ta szła tak daleko, że ja, obwiniony, nie mogłem się dowiedzieć, kto o co konkretnie mnie oskarża,  natomiast środowisko widocznie znało skargę w mniej lub bardziej całościowej formie, bo już w październiku 2021 roku powiedziano mi, że „cała polonistyka aż huczy od tego wydarzenia”. Niedochowanie zasady poufności przez osoby związane ze sprawą, przy jednoczesnym zatajeniu skargi przede mną,  bezpośrednio przełożyło się na moje warunki pracy oraz stan zdrowia psychicznego. Apogeum tego miało miejsce, gdy poznawałem (a wraz ze mną moi bliscy) te zarzuty z prasy. Teraz, kiedy przeczytałem skargę, nabieram przekonania, że Komisja odmówiła mi jej przedstawienia prawdopodobnie dlatego, żebym nie mógł się skutecznie bronić przed zarzutami i pseudozarzutami, które się tam znalazły.

 

PRZEDAWNIENIE

W tej chwili już wiem, że oprócz wstępu, cała skarga składała się z siedmiu „wątków” (to określenie z tekstu skargi), a każdy „wątek” to była skarga jednej kobiety. Cztery skargi dotyczyły rzekomych wydarzeń sprzed dwudziestu kilku lub kilkunastu lat i moim zdaniem w ogóle nie powinny być rozpatrywane przez komisję, która  zasadniczo ma rozpatrywać skargi złożone przed upływem roku od zdarzenia. Wprawdzie w regulaminie komisji antydyskryminacyjnej jest napisane, że w „wyjątkowo uzasadnionych sytuacjach przewodniczący Komisji może zadecydować o przyjęciu do rozpatrzenia skargi odnoszącej się do zdarzeń, które miały miejsce ponad rok wcześniej”, ale uzasadnione jest przypuszczenie, że „ponad rok wcześniej”  oznacza okres co najwyżej kilkuletni. Mam prawo przypuszczać, że intencją takiego zapisu w regulaminie mogło być to, żeby nie zajmować się bardzo dawnymi sprawami. Postawmy bowiem sprawę jasno: koncept przedawnienia  różnych spraw funkcjonuje w prawie i w społeczeństwie nie po to, by komuś robić na złość, ale dlatego, że wraz z upływem lat przeprowadzenie postępowania dowodowego może stać się niemożliwe. Rozpatrywanie spraw z pominięciem kwestii przedawnienia może stanowić okazję do składania niemożliwych do obrony oskarżeń.  Dlatego jest tak, o czym wspominałem już w swoim oświadczeniu, że choć Komisja czy prasa na przedawnienia nie patrzą, to prokuratura już tak. Wobec tego we wszystkich formalnie przedawnionych sprawach, w których opinia publiczna wydała już na mnie (nie znając mojej strony) wyrok, nie będę mógł posłużyć się kontrargumentem w formie decyzji prokuratury. Ja naturalnie spraw tych nie lekceważę i odnosiłem się do nich zarówno tutaj, jak i formie prawnej.

 

KONSTRUKCJA SKARGI – KOMISJA

Składające skargę wiedziały, że nie będą zeznawać pod przysięgą, a członkowie i członkinie  komisji nie są specjalistami/specjalistkami w zakresie psychologii. Wbrew temu, co może pomyśleć człowiek czytający w gazecie, że „Komisja uznała skarżące za wiarygodne” nie miało nigdy miejsca ocenienie ich wiarygodności przez biegłego psychologa specjalizującego się w oskarżeniach o molestowanie. Skarżące mogły wiedzieć, że znajdą wsparcie pozamerytoryczne w komisji, w której zasiada między innymi jedna z czołowych publicystek ruchu feministycznego, znana z kontrowersyjnych poglądów (Na tę naukowczynię złożyłem zresztą 20 maja tego roku do Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej UW zawiadomienie o popełnieniu przewinienia dyscyplinarnego, z wnioskiem o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, zarzucając jej rażące naruszenie obowiązku zachowania zasady bezstronności w trakcie wysłuchania mnie przez komisję antydyskryminacyjną).

 

KONSTRUKCJA SKARGI – ZARZUTY

Wracając więc do meritum, uważam iż mają Państwo prawo zapoznać się z, niezwykle godną uwagi, konstrukcją tej skargi. Znajdujące się w niej wątki można podzielić według kryterium daty (cztery przedawnione, trzy które dotyczyły tego, co miało się wydarzyć w latach 2017, 2019 i 2020) lub według kryterium powagi zarzutów.

A oto zarzuty postawione mi w dwóch „wątkach” dotyczących wydarzeń w miarę współczesnych, czyli tych, które komisja moim zdaniem miała prawo rozpatrywać. (W świetle wszystkiego, co o poufności już pisałem, czuję się obecnie zwolniony z jej dochowywania).

Osoba  skarżąca w wątku 3: „W listopadzie 2017 podczas seminarium magisterskiego p. Andrzej Markowski zwrócił się do mnie per „ […]inko, Kotku”. Andrzej Markowski wypowiedział te słowa jako bezpośredni zwrot do mnie, wtrącony w dłuższą wypowiedź. Było to dla mnie poniżające, ponieważ brzmiało jak aluzja. Nikt tej wypowiedzi w żaden sposób nie skomentował, nie zaprotestował, ja też nie, czego potem żałowałam. Wydaje mi się, że koleżanek takie zachowanie nie raziło. Gdy opowiadałam o tym znajomym nie byli oni zdziwieni, że to profesor Markowski tak się zwraca do studentek, raczej byli zdziwieni, że profesor tak się do mnie odezwał”.

Skarżąca mnie studentka nie wyjaśnia, do czego miałby być aluzją taki zwrot do niej. I dlaczego miałoby to być molestowanie seksualne. Mogłem się do niej w ten sposób się zwrócić, prosząc na przykład o skomentowanie przez nią jakiejś wygłoszonej przeze mnie tezy. A może zauważyłem, że ta magistrantka nie uważa na seminarium i była to forma zwrócenia jej na to uwagi. Nie sposób po pięciu latach pamiętać kontekstu jednego odezwania się do studentki. Poza tym w wątku 3 skargi jest tylko stwierdzenie, że „Ogólna postawa profesora podczas seminarium odbiegała od profesjonalnej, jakiej oczekuje się od nauczyciela akademickiego, wielokrotnie nazywał się na przykład ‘rozwodnikiem  recydywistą’”. To jest oczywista nieprawda. Nie mogłem („wielokrotnie”!) tak się nazywać, ponieważ nie jestem rozwodnikiem recydywistą. Z moją obecną żoną jestem w szczęśliwym małżeństwie od 32 lat. A dowcipy tego rodzaju są stanowczo nie w moim guście. Ciekawe, że ten sam haniebny czyn przypisuje mi któraś z informatorek Anny Goc w  paszkwilu na mnie w „Tygodniku Powszechnym”, tylko że według tamtej relacji miałem takiego określenia użyć na wykładzie, jako przykładu ortograficznego…  Dodam też, że nigdy w opiniach ewaluacyjnych studentów sporządzanych po moich wykładach, ćwiczeniach, seminariach nie było niekorzystnych uwag na mój temat, zwracających uwagę na jakiekolwiek moje niestosowne zachowanie wobec studentek, w tym na molestowanie. Uwagi i zwroty, o które oskarża się mnie w tym wątku, mogą świadczyć o moim sędziwym wieku, o tym, że jestem z epoki innego savoir-vivre’u  mogą być uznane za nietaktowne, nieprofesjonalne, urazić jedną osobę, ale mogą nie mieć żadnego znaczenia dla innej, czy tworzyć według zdania innych studentów atmosferę  życzliwości na zajęciach. Dorzucone jednak do skargi o molestowanie, w której padają inne, bardziej fizyczne zarzuty, służą stworzeniu całościowego, wiarygodnego obrazu „oblecha”, chociaż ani zwrócenie się do kogoś zdrobniale nie czyni ze mnie automatycznie drapieżcy seksualnego, ani osoba, do której się tak miałbym zwrócić, nie ma żadnej niepodważalnej wiedzy na temat zdarzeń, które miałyby być udziałem moim i innych skarżących.

Podobnie skonstruowany jest wątek 2. Podobno kiedy studentka przyszła zaliczać nieobecności na ćwiczeniach. „Podczas rozmowy obwiniony  obejmował mnie i zwracał się do mnie ‘kochanie’, mimo że nie spytał o zgodę na taką formę”. Miało to się wydarzyć 14 stycznia 2020 w pokoju 32, gdzie byłem sam z tą studentką. Nawiasem mówiąc, wiarygodność tego wątku budzi moje wątpliwości, gdyż zgodnie z zapisem w moim kalendarzu, tamtego dnia, choć  istotnie, jak w każdy wtorek, miałem zaplanowany dyżur, to wraz z innymi osobami z Zakładu brałem udział w odczycie gościa z Poznania, prof. Jarosława Liberka, w sali 4, z którym także rozmawiałem. Mogło więc być tak, że dyżur w tym dniu odwołałem z powodu tego odczytu (co swoją drogą ukazuje, że już po 2 latach pewne informacje tworzące kontekst robią się trudne do udowodnienia). Przede wszystkim jednak rzekome molestowanie (tj. objęcie i zdrobniały zwrot) miało mieć miejsce już po tym, kiedy niecałe dwa miesiące wcześniej zostałem bezpodstawnie oskarżony przed dyrekcją instytutu o molestowanie przez studentkę 1. roku  (opisuję to szerzej w dalszej części tego postu). Od tej pory zachowywałem naprawdę daleko idącą ostrożność w kontaktach dydaktycznych, by nie dać pretekstu do dalszego pomawiania mnie: kontrolowałem sposób zwracania się do studentek i studentów, mówiłem do nich per panipanie + pełne imię, nie używałem określeń typu kochanie czy kotku. A oskarżenie mnie o to, że studentkę obejmowałem, jest absurdalne. Byłbym aż takim idiotą, żeby powtarzać tego typu zachowanie, o które (o czym wiedziałem) pomawiano mnie zaledwie niecałe dwa miesiące temu? No i ponownie, analogicznie do wątku 3 – studentka, która mnie oskarża w wątku 2, sama pisze otwarcie w skardze: „Zdarzenie nie wywołało we mnie trudnych emocji, poza ogólnym skrępowaniem i zawstydzeniem”.

Zarówno  ten, jak i poprzedni wątek, a także cztery inne, kończą się bardzo podobną formułą, uzasadniającą skargę. Brzmi ona na przykład tak: „Wiadomość, że będzie składana skarga w związku z zachowaniem profesora wobec XX uświadomiła mi, że jest potrzebne powstrzymanie profesora przed podobnymi zachowaniami i sprzeciw wobec pobłażliwości dla takiego traktowania studentek, dlatego do skargi koleżanki dokładam swój wątek”.

Albo tak:

„Informacja od XX, że zdecydowała się zmierzyć ze swoim problemem i złożyć wniosek do komisji sprawiła, że zdecydowałam się również przedstawić sprawę oficjalnie, by wyrazić sprzeciw wobec takich zachowań i zadbać o godne zachowanie studentek”.

 

KONTEKST HISTORYCZNY

Kiedy więc czytam poszczególne wątki oskarżenia, wyłania się jasny obraz całej sprawy: XX, studentka 1. roku oskarżyła mnie o molestowanie najpierw przed dyrekcją instytutu, która poinformowała mnie o tym. Dyrekcja proponowała też jej wyjaśnienie sprawy przez konfrontację ze mną; ja byłem gotów. Studentka się na to nie zgodziła.  Jak informuje w wywiadzie dla Anny Goc w „Tygodniku Powszechnym” dziekan wydziału, prosiła też o nieprzekazywanie informacji na ten temat dziekanowi. Po około pół roku (kiedy to cały czas chodziła do mnie na zajęcia), jak sama przyznaje w skardze, pod wpływem doniesień medialnych o sprawie doktoranta z wydziału „Artes Liberales”: („Kiedy wypłynęła głośna medialnie sprawa doktoranta UW Marcina Kozaka (padły oskarżenia o gwałt) obudziło się we mnie poczucie społecznej odpowiedzialności”)   poszła na skargę do organów uniwersyteckich zajmujących się sprawami m.in. molestowania. O tej motywacji – odwołaniu się do sprawy Kozaka – piszą również  wprost oskarżycielki we wprowadzeniu do skargi.  W tamtej sprawie określone środowiska na UW nie odniosły sukcesu, gdyż w toku dochodzenia okazało się, że oskarżenie o gwałt nie zostało potwierdzone (informacja ta zdaje się nie przebiła się zbytnio do świadomości ogółu). A tu zgłasza się osoba określająca siebie jako ofiara molestowania przez znanego profesora. Jest okazja, żeby sprawę nagłośnić, żeby pokazać swoją działalność na szerszej arenie.  Znalazła się osoba, która podjęła się wyszukania innych rzekomych ofiar drapieżcy seksualnego, ofiar molestowanych podobno przez ponad 20 lat. Sześć kobiet (łącznie z tą osobą wyszukującą) zgodziło się zeznawać, że były molestowane, jak same piszą po to, żeby wesprzeć skargę studentki XX.  Ale w ich oświadczeniach znalazły się: zarzuty nie noszące znamion molestowania (o których można było porozmawiać w inny sposób), historie wyrwane z kontekstu i pozbawione kluczowych elementów (także tych odnoszących się do charakteru wieloletnich przyjacielskich relacji), półprawdy i kłamstwa.

 

UPUBLICZNIENIE SPRAWY

W relacjach medialnych można znaleźć tłumaczenie jakoby upublicznienie sprawy wiązało się z opieszałością UW i brakiem podjęcia wobec mnie jakichkolwiek działań mimo upłynięcia dwóch miesięcy od wystawienia opinii komisji. Już samo to tłumaczenie wprowadzało w błąd, ponieważ osoby skarżące doskonale wiedziały, że od grudnia nie byłem czynnym pracownikiem Uniwersytetu, a rozwiązanie ze mną umowy dopiero w marcu było podyktowane stanem prawnym, a nie jakimkolwiek „zwlekaniem” ze strony UW. Trzeba było jednak uzasadnić jakoś, dlaczego (ponownie pomijając poufność) sprawa zostaje wystawiona na światło reflektorów.

Sprawa trafiła na podatny grunt, a patronowało jej Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego na czele z Panią radcą prawną Karoliną Kędziorą, która, na stronie Towarzystwa 23.03.2022, chwaliła się sukcesem, jaki stanowiło zgłoszenie sprawy do prokuratury przez rektora. Pod informacją o moim rzekomym molestowaniu reklamowała ona swoją działalność, a w komentarzu przyznała się, że osoby zgłaszające skargę o molestowanie, to jej siedem klientek.  Z kolei już w roku 2014 (14.10.2014) Pani Karolina Kędziora udzieliła Małgorzacie Borowskiej wywiadu dla ngo.pl, w którym powiedziała m.in. „Spraw szukamy. Dziś większość spraw, które prowadzi Towarzystwo, wyszukują sami. Dla celów litygacji – muszą być różnorodne”.  (Litygacja to różnego rodzaju działania prawne prowadzone w interesie publicznym z zamiarem uzyskania jak największego rozgłosu i wpływu na rozstrzygnięcie ważnej społecznej kwestii).

Towarzystwo prowadzi w tej chwili kampanię, a właściwie projekt „Wsparcie dla kobiet doświadczających molestowania seksualnego” (czas trwania projektu: grudzień 2021 – listopad 2023). Wydaje mi się, że moja sprawa jest bardzo przydatna dla wykazania się sukcesem w realizacji zadań tego projektu,  a litygacja –  w tym przede wszystkim uzyskanie jak największego rozgłosu – łatwa do spełnienia. Jestem dość znanym profesorem, powszechnie kojarzonym z warszawską polonistyką, lubianym przez kilkadziesiąt roczników studentek i studentów (służę wpisami z ocenami moich zajęć), byłem, promotorem ponad 200 prac magisterskich i 14 doktorskich, dyrektorem instytutu,  a do tego nie mam żadnego politycznego zaplecza.

To co rzuca się w tej sprawie w oczy w sposób niemożliwy do niezauważenia, to to, jak nikomu (a zwłaszcza wypowiadającym się publicznie) nie zależy na poznaniu prawdziwej wersji zdarzeń. Prawda jest drugorzędna, istotne jest to, co pasuje do reprezentowanej przez nas wizji świata. Jeśli pojawia się jakaś sprawa, którą da się do niej dopasować, nie ma co zwracać uwagi na czerwone flagi, weryfikować faktów, czy wysłuchiwać drugiej strony. Należy przedstawiać ją w najkorzystniejszej dla naszej pozycji wersji, zwłaszcza jeśli możemy coś na takiej postawie zyskać. Leżąca u podstaw ruchu #MeeToo zasada, by nie zbywać automatycznie oskarżeń pokrzywdzonych kobiet, by umożliwić im dostęp do uczciwych procesów, w których ich głos zostanie wysłuchany przez obiektywnych sędziów, i by zadośćuczynić tym, którym nie zostało to umożliwione, w swojej wynaturzonej formie przybrała brzmienie: wierzyć zawsze, we wszystko za wszelką cenę, nawet gdy mowa o sprawie, która dotyczy obcych ludzi i o której wiemy tylko z gazet. Przebieg mojej sprawy, zwłaszcza w mediach społecznościowych, został pod tę tezę stworzony: już w styczniu 2022 pani Karolina Kędziora reklamowała audycję radiową, w której jedna z jej klientek przedstawiała swoją wersję wydarzeń. Wkrótce linki do tej audycji pojawiły się na fb innych osób. A artykuł Anny Goc z TP (o którego rzetelności już pisałem) był przez Panią radcę polecany, a także przez wiele dni pojawiał się jako sponsorowany i „wisiał” na facebooku. Atak na mnie ruszył pełną parą. Studentki zorganizowały demonstrację, z  plakatami i okrzykami przeciwko mnie, choć informację o sprawie miały zapewne tylko z materiałów prasowych, gazety przedrukowywały sensacyjną wiadomość o profesorze molestatorze (w niektórych doniesieniach liczba molestowanych wzrosła do 30 kobiet, a czas – do 30 lat ).

Kto będzie mnie bronił? Nikt!  Nikomu się to nie opłaca. Nie wiadomo nawet, czy mnie się to opłaca, bo zdaniem jednych komentarzy „tylko winny się tłumaczy”, a zdaniem innych „milczenie oznacza przyznanie się do winy”.

Fakt, że formalnie cztery wątki sprawy zostaną odrzucone ze względu na przedawnienie, a trzy pozostałe (jak wskazałem na przykładzie dwóch, autorka trzeciego to osoba XX, od której pomówień sprawa się rozpoczęła), kierują w moją stronę słabe oskarżenia (więc trzeba było się tamtymi czterema przedawnionymi podeprzeć) nie przeszkadza, by medialnie zakończyć sprawę okrzykiem: „Zwycięstwo!”

Całkowicie zgadzam się z tym,  że molestowanie seksualne jest czymś obrzydliwym, ale w rozumieniu potocznym to przede wszystkim przemoc seksualna, a nie  – mówienie do kogoś, zdrabniając jego imię. Jasne jest, że kierując w moją stronę zarzut, że molestowałem 7 kobiet, naraża się mnie na to, że kiedy ktoś przeczyta o tym w prasie czy mediach społecznościowych, będzie myślał, że one się wyrywały, a ja napierałem, przyciskałem, całowałem erotycznie, czyli używałem seksualnej przemocy, a nie, że mówiłem kotku, prawiłem komplementy itp. Co też, jeśli takie moje zachowanie było niemile widziane, mogło zostać zakomunikowane w inny sposób niż przez dopisanie się do cudzej skargi. Tak jak już pisałem, przesądzono o mojej winie w myśl zasady „mógł molestować, więc na pewno to robił, bo skoro są mężczyźni, którzy molestują podwładne, to automatycznie on jest takim”.

Na koniec chciałem podkreślić, że to nie zadowalanie się medialnie przychylną oskarżeniom wrzawą, lecz procedowanie spraw zgodnie z ustanowionymi w społeczeństwie zasadami, powinno być w intencji wszystkich, także osób molestowanych, osób walczących o ich prawa i innych im przychylnych. Jeśli wiadomo, że sprawy rozpatruje niekompetentna i stronnicza komisja, to wyniki wydane przez nią słusznie będą podważane. To samo tyczy się przyjmowania pod swoje skrzydła czy do swoich artykułów, spraw bez weryfikacji podstawowych faktów. A też ostrożne i rozsądne podejście wcale nie oznacza automatycznego uniemożliwienia komuś dochodzenia jego praw.

Udostępnij

Facebook iconFacebook
Facebook iconTwitter

2 komentarze

  1. Krystyna Data

    29 sierpnia, 2022 at 12:15 pm

    Andrzeju,
    ta sprawa budziła od początku moje wąpliwości. Dobrze, że walczysz o prawdę, zawsze warto. Gdyby większość oskarżonych w tego typu spraw walczyła o prawdę, nie było tylu preparowanych oskarżeń i niszczenia ludzi tą metodą na taka skalę.
    Pozdrawiam, nie podwaj się, trzymaj się.
    Krystyna

  2. Doktorantka

    30 sierpnia, 2022 at 9:20 am

    Szanowny Panie Profesorze!
    Jestem zszokowana i głęboko zasmucona całą sprawą. Zarzuty stawiane Panu Profesorowi i przypisywane Panu intencje są poza moim wyobrażeniem. Będę zawsze wdzięczna Panu Profesorowi za wspaniałą opiekę naukową sprawowaną nad moją pracą magisterską, a następnie nad pracą doktorską. Doświadczyłam od Pana ogromu profesjonalnego wsparcia i życzliwości. To niezwykłe doświadczenie wieloletnich kontaktów z Panem Profesorem jest dla mnie bezcenne.
    Z wyrazami szacunku,
    Anna Cegiełka

Dodaj komentarz

Zalogowany jako andrzej_markowski@poczta.onet.pl. Edytuj swój profilWylogować się? Wymagane pola są oznaczone *

Profesor Markowski pisze @ 2022

Leave a comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *