„Z niewypowiedzianą wdzięcznością za zaistnienie w moim życiu”

W tym wpisie zajmę się skargą zawartą w wątku numer 6, skargą Marii. Cała skarga jest pełna nieprawd, półprawd i przeinaczeń faktów. Ponadto oczywiście pomija się w niej szereg zdarzeń i faktów, które jawnie przeczą zarzutom o molestowanie.
Ta skarga najbardziej boli, bo pochodzi od osoby, którą przez wiele lat wspierałem w rozwoju naukowym, i z którą, jak mi się wydawało, byłem w dobrych układach koleżeńskich.
Tak było do końca roku 2020. Jesienią tego roku Maria pisała poradnik popularnonaukowy i poprosiła mnie o to, żebym zrecenzował jego założenia i przykłady w nim zawarte. Zgodziłem się. Przysłała mi pliki z częścią teoretyczną i ponad tysiącem przykładów. Przeczytałem solidnie, naniosłem uwagi, a ponieważ było ich sporo, umówiliśmy się na dyskusję na spotkaniu online. Łączyliśmy się ze sobą parę razy, spotkania trwały po dwie – trzy godziny. Maria przyjęła większość moich uwag. W grudniu 2020 poradnik się ukazał (z fragmentem mojej pozytywnej recenzji). Na egzemplarzu mi ofiarowanym 17 grudnia 2020 roku Maria napisała dedykację:
Drogiemu Andrzejowi, mojemu nauczycielowi i mistrzowi, z serdeczną pamięcią i wdzięcznością
Ale ta serdeczna pamięć i wdzięczność Marii dla mnie wkrótce się skończyła, Na wiosnę 2021 Maria zaczęła dzwonić i pisać do moich doktorek, począwszy od tych sprzed kilkunastu lat, a także kilku magisterek – jednej nawet sprzed ponad dwudziestu lat – wypytując je o to, czy przypadkiem nie były przeze mnie molestowane, bo ona – jak twierdziła – była. Znała dobrze przebieg mojej pracy zawodowej, miała dostęp do informacji o moich uczniach i kontaktów do nich, i się z nimi porozumiała.
Do mojej najmłodszej doktorantki pisała:
Proszę Pani, jestem dawną doktorantką prof. Andrzeja Markowskiego. Dziś podałam Pani nazwisko studentce z MISH-u, która szuka kontaktów do osób pokrzywdzonych na UW przemocą seksualną. Być może się z Panią skontaktuje, bo być może Pani takiej przemocy również doświadczyła. Ja doświadczyłam i gdyby potrzebowała Pani rozmowy na ten temat, jestem do Pani dyspozycji. Z serdecznymi pozdrowieniami.
Doktorantka stanowczo zaprzeczyła, co nie przeszkodziło Marii kilka miesięcy później w skardze na mnie do komisji antydyskryminacyjnej sugerować, że ta studentka mogła być molestowana przeze mnie, a nawet, że była moją kochanką.
Takie postępowanie Marii wynikło zapewne z tego, że dowiedziała się od pewnej studentki, działaczki feministycznej na jej wydziale, że jedna ze studentek z drugiego roku polonistyki, Faustyna, szuka sposobu postępowania, by oskarżyć mnie o molestowanie przed odpowiednimi organami uniwersyteckimi. Maria postanowiła jej pomóc w tym, by oskarżenie mnie miało większą moc (bo zarzuty tej studentki polonistyki wobec mnie były słabe, jak stwierdziła w rozmowie telefonicznej z jedną z moich doktorek) i spowodowało represje wobec mnie. Stąd jej akcja szukania innych molestowanych kobiet. Co najmniej 5 moich doktorek (potwierdziły to w rozmowach ze mną) odrzuciło podejrzenia o to, że były przeze mnie molestowane. Dwie – Jaśmina i Ola zgodziły się złożyć na mnie skargę (opisałem to w innym wpisie). Maria z pomocą pewnej studentki z wydziału, na którym Maria pracowała, wyszukała jeszcze trzy osoby, dwie byłe studentki i jedną magisterkę sprzed ćwierć wieku, które zgodziły się na zasadzie solidarności z koleżankami (piszą o tym wprost w swoich wątkach skargi) dołączyć do skargi na mnie. Wszystkie kobiety zostały klientkami radcy prawnej Karoliny Kędziory, przewodniczącej Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, która chwaliła się tym na facebooku. Pani radca pomogła im sformułować skargę i przesłać ją do uniwersyteckiej komisji antydyskryminacyjnej.
Najdawniejsze zarzuty w skardze wobec mnie wydobyła właśnie Maria. Utrzymuje, że była przeze mnie prześladowana i molestowana jeszcze w czasie studiów. Rzekomo narzuciłem się jej jako recenzent pracy magisterskiej pisanej u profesora z innego instytutu. Dziwnym trafem zapomniała dodać, że sama dwukrotnie zapisała się na moje konwersatorium (kilka lat później przyznała w rozmowie ze mną, że przeczytała moją rozprawę doktorską i zainteresowała się zastosowaną w niej metodologią, a także chciała poznać autora), a następnie poprosiła bym został jej tutorem, gdyż poprzedni tutor, profesor literaturoznawca, stwierdził, że „nadają na innych falach”. Zgodziłem się i przez dwa lata spotykałem się z nią w ramach tutoringu. Maria pisze nieprawdę twierdząc, że na tych spotkaniach głaskałem ją i dotykałem w nieodpowiedni sposób. Nic takiego nie było, spotkania ze mną były czysto merytoryczne i było ich tylko tyle, ile było konieczne (a nie „częste” jak pisze Maria). W tym czasie poza prowadzeniem normalnych zajęć kursowych byłem redaktorem naukowym dużego przedsięwzięcia leksykograficznego – „Nowego słownika poprawnej polszczyzny PWN” (zresztą Maria jako jedna z kilkunastu osób pisała hasła do tego słownika, czym chwali się w swoim życiorysie naukowym) i naprawdę nie miałem czasu na inne niż konieczne spotkania z magistrantkami. I było rzeczą naturalną, że jako tutor zostałem recenzentem jej magisterium. Nie było tu żadnego wymuszenia z mojej strony.
Dalej Maria oskarża mnie o molestowanie na konferencji w roku 1999 i w czasie konsultacji przy pisaniu przez nią doktoratu, a także słownika dla dzieci. Rzekomo siłą zaprowadziłem ją na konferencji do swojego pokoju, a potem udałem się do łazienki i po wyjściu z niej rzuciłem się na Marię. Przecież to nie ma sensu: skoro podobno przemocą ją zaciągnąłem do pokoju, a potem poszedłem do łazienki, to na co czekała, czemu nie wyszła z tego pokoju. Pisze, że udało się to jej zrobić potem, a więc drzwi nie były zamknięte ani zablokowane. Tak opisany incydent po prostu się nie zdarzył. Podobnie nieprawdziwy jest opis rzekomego molestowania w pokoju RJP. Istotnie spotkałem się tam z Marią, gdyż nie miałem gabinetu do swojej dyspozycji na uniwersytecie, ale rzekome niechciane przez nią „czynności seksualne” z mojej strony nie miały miejsca. Nie mówiłem, że ją kocham (bo jej nie kochałem), a nawet gdyby tak było, to czy takie wyznanie należy uznać za przejaw molestowania seksualnego? (Nie opisuję już szczegółów tych niesłusznych oskarżeń, gdyż odrzucając je i prostując relację Marii, musiałbym naruszyć jej reputację; tego chcę uniknąć).
Zobaczmy, co się dalej dzieje. Maria w roku 2003 broni z wyróżnieniem napisanego pod moim kierunkiem doktoratu, tekst rozprawy wydaje jako książkę. I na tej książce pisze mi odręczną dedykację:
Osobie, której zawdzięczam szczególnie wiele, zarówno jeśli chodzi o opiekę merytoryczną, jak i iście ojcowską cierpliwość, wyrozumiałość i życzliwość, z niewypowiedzianą wdzięcznością za Jej bycie w ogóle, a w szczególności za zaistnienie w moim życiu” [24.03.2004].
Czyli parę lat po rozpoczęciu rzekomego molestowania przeze mnie Maria pisze, że jest niewypowiedzianie wdzięczna molestantowi za to, że zaistniał w jej życiu…
Kilka lat wcześniej także życzliwą dedykację napisała mi na egzemplarzu słownika dla dzieci, do którego napisania poleciłem ją wydawnictwu i którego to słownika byłem solidnym recenzentem (Notabene moja żona miała słuszne pretensje o to, że będąc na wczasach z rodziną zajmowałem się poprawkami w tym słowniku). Maria pisała:
„Ulubionemu Panu Profesorowi z podziękowaniem za wszystko”.
Po doktoracie, od roku 2003 do 2009 Maria była zatrudniona w moim Instytucie. Starałem się jej pomagać w sprawach naukowych i zawodowych. Stosunki między nami przerodziły się w dobrokoleżeńskie. Włączyłem ją jako współpracownicę do zespołu opracowującego dwujęzyczny słownik polsko-niemiecki. W ramach tego projektu Maria dwukrotnie przebywała w Niemczech – na pobycie stypendialnym i na konferencji międzynarodowej. Wprowadziłem ją do Polskiego Radia, w którym współprowadziłem wiele audycji językowych. Te fakty Maria skrupulatnie odnotowuje w swoim życiorysie naukowym, uważa je za ważne, a oczywiście pomija w skardze.
Zrodziły się układy prywatne. W roku 2003 zaprosiła mnie z żoną i małymi córkami do siebie, do mieszkania w podwarszawskim mieście, na obiad w podziękowaniu za opiekę nad doktoratem. W mieszkaniu przyjął nas też jej ówczesny mąż, który odnosił się do nas życzliwie, starał się zabawiać dzieci. Jeśli istotnie – jak Maria pisze w skardze – mówiła mu wcześniej o „męczących zachowaniach” z mojej strony, to takie jego zachowanie, a także zachowanie Marii w czasie tego obiadu, byłoby co najmniej dziwne.
Była, jak inni koledzy z Zakładu, na imieninach w moim mieszkaniu, rozmawiała swobodnie z moją żoną i córkami. Na moje imieniny w roku 2005 bądź 2006 dała mi zestawioną przez siebie płytę CD pt. „Jazzowy koncert życzeń” z utworami, o których wiedziała, że je lubię. Z czasem zaczęła mi opowiadać o swoich wcześniejszych przeżyciach: kłopotach przedmaturalnych w ostatniej klasie liceum, pierwszym chłopaku, wyjeździe na studia do Warszawy, poznaniu męża, o swoich dwóch siostrach, o kłopotach rodzinnych. Robiła to zawsze spontanicznie, nigdy jej o nic nie wypytywałem i nie zmuszałem do zwierzeń.
O tym wszystkim Maria oczywiście nie wspomina w swojej skardze na mnie. Wypomina mi natomiast rzekomo zbytnie przytulanie w tańcu na jednej z konferencji, co dokumentuje jednym zdjęciem. Otóż takich zdjęć z tańca na konferencjach z kilkoma różnymi koleżankami mam wiele i w żadnym wypadku nie świadczą one o tanecznym molestowaniu. Oczywiście Maria nie przytacza innego zdjęcia ze mną, kiedy to szeroko uśmiechnięta podnosi kieliszek wina (do zdjęć z Marią jeszcze wrócę).
Jesienią 2006 roku obchodziłem jubileusz 35-lecia pracy na UW. Z tej okazji współpracownicy z mojego Zakładu ofiarowali mi sporządzoną specjalnie dla mnie książkę pamiątkową, wydrukowaną w jednym egzemplarzu (nb. jej przygotowaniem zajęła się właśnie Maria). W tej książce znalazły się wpisy wszystkich ówczesnych pracowników Zakładu. Wpis Marii jest następujący:
Ma Pan dar pozyskiwania ludzi i zjednywania ich sobie swoją dobrocią. I niech tak będzie już zawsze. Dziękuję Panu za to, że i mnie obdarzył Pan tą właśnie dobrocią i zaufaniem, dziękuję Panu za pół Jego cienia, w którym pozwolił mi Pan dorosnąć i dojrzeć… Życzę Panu, by w myślach jeszcze wielu osób pozostawił Pan tak miły ślad, jak w moich.
Czy jest do pomyślenia to, że osoba molestowana, ponoć od kilku lat, dziękuje molestantowi za to, że obdarzył ja swoją dobrocią i zaufaniem i że pozwolił jej dorosnąć i dojrzeć – metaforycznie – w połowie jego cienia?
W roku 2006 Maria wyjechała na parę miesięcy do ówczesnego męża do USA, skąd pisała do mnie długie i ciepłe listy mejlowe.
Za moją namową Maria składała wnioski o stypendium naukowe Rektora UW i otrzymała je dwukrotnie (2005 i 2007). Do złożenia wniosku o drugie stypendium namawiałem ją w trudnym dla niej okresie, gdy przeżywała rozstanie z pierwszym mężem. Moje namowy w sprawie stypendium skwitowała następującym mejlem do mnie:
„Andrzeju, naprawdę szalenie jestem Ci wdzięczna. Wszystko naniosę i oddam jutro Kasi. Choć tak mi jakoś dziwnie, jesteś taki dobry, a nie musisz. Nie mam przekonania do tego stypendium. Ale w tej chwili właściwie wszystko mi jedno, chociaż jakoś nie lubię ubiegania się o coś, co sama oceniam jako bez szans. Jestem spokojna. Twoje „lekcje” wyraźnie mnie uspokajają. Dobrej nocy, dzięki, ścisk” [04.01.2007, 21.24].
Czy do molestanta pisze się w korespondencji prywatnej: „jesteś taki dobry, a nie musisz”?
W grudniu 2006 roku Maria zwierzyła mi się, że mąż chce od niej odejść, chce się z nią rozwieść, choć nie podawał konkretnego ważnego powodu. Starałem się ją wspierać w tym trudnym okresie (świadczy o tym zacytowany powyżej mejl), a ona to wsparcie przyjmowała. Wspieranie to nigdy nie było molestowaniem seksualnym, nie zachowywałem się też w stosunku do niej przemocowo. Traktowałem ją może zbyt protekcjonalnie i ojcowsko, jak naukową córkę: chciałem, by wykorzystywała możliwości intelektualne, które w niej dostrzegałem.
Konflikt między nami rozpoczął się na wiosnę 2007 roku, kiedy Maria powiedziała mi, że spotyka się z kolegą doktorem X, pracownikiem innego instytutu naszego wydziału, znanym mi zresztą przelotnie. Osoba ta, sporo starsza od niej, była rozwodnikiem i miała dość kontrowersyjną opinię na wydziale. Wkrótce kolega, który wcześniej pracował w tej samej jednostce wydziału co ów pan, powiedział mi o jego charakterze. Ocenił go wprost jako osobę, na którą należy uważać. Powtórzyłem Marii te informacje i ostrzegłem ją przed tą osobą. Maria przyjęła to z niedowierzaniem wobec dobrego zachowania się tego pana w stosunku do niej. Jednakże na początku ich znajomości spontanicznie mówiła mi o niej dużo: przesłała korespondencję z nim (żeby wskazać na intelektualny początkowo charakter ich znajomości), opowiadała o ich kontaktach (np. to, że niespodziewanie zabrał ją na weekend do Paryża, że ofiarował jej wspaniały rodzinny pierścionek), a nawet zwierzała mi się z intymnych relacji z panem X. Z czasem, kiedy jej kontakty z panem X się zintensyfikowały, nabrała do mnie dystansu. W skardze z gruntu kłamliwie napisała, że mimo jej „kategorycznych protestów” naszedłem ją w jej mieszkaniu, dzwoniąc przedtem z taksówki. Rzeczywistość była zgoła inna. Spotkanie umówiliśmy wcześniej, po to, by przedyskutować to, co usłyszałem od kolegi o panu X, m.in. dlatego u niej, że chciała mi pokazać mieszkanie, które niedawno kupiła. Z taksówki (jechałem do niej taksówką, gdyż miałem mało czasu przed zajęciami na uczelni) dzwoniłem, gdyż nie znałem numeru jej mieszkania i chciałem się tego dowiedzieć. Jej młodsza siostra była, ale spała w pokoju (rozmawialiśmy w kuchni) i Maria stwierdziła, że na pewno się nie obudzi, bo ma twardy sen. O żadnym najściu nie było więc mowy. Przed moim wyjściem Maria naszkicowała mi schemat dojścia do postoju taksówek, gdyż spieszyłem się na zajęcia na uniwersytet. Rozstaliśmy się w spokoju, ona obiecała, że spotka się jeszcze z kolegą, który ostrzegał mnie przed panem X. Tak więc niby coś się zgadza: była taksówka, była siostra, tylko że fakty, w które te elementy były uwikłane, są zupełnie inne.
W skardze Maria oskarża mnie także o to, że rzekomo wtedy ją prześladowałem, nękałem telefonami i spotkaniami. Nie jest to prawdą. Spotykaliśmy się na uczelni z powodu analogicznych zajęć, które prowadziliśmy. Nie jest też prawdą, że to po rozmowie ze mną zemdlała w pracy i musiała być odwieziona do szpitala: jeszcze tego samego dnia przysłała mejl z podziękowaniem za pomoc i wsparcie do kolegów z zakładu: także do mnie (!), a zasłabnięcie było prawdopodobnie spowodowane przeżyciami związanymi z rozstaniem z mężem.
Niedługo potem Maria stwierdziła, że się za bardzo wtrącam w jej życie osobiste i przerwała ze mną kontakty prywatne. Wiem tylko, że w połowie roku 2007 się rozwiodła. Jednak jeszcze jesienią 2007 roku opracowała wspólnie ze mną referat na konferencję naukową (i go na niej wspólnie wygłosiliśmy), twierdząc, że wywiązuje się zawsze z podjętych wcześniej zobowiązań.
Zawsze byłem gotów przeprosić za zbytnie zainteresowanie życiem osobistym Marii w tym okresie. Zresztą sądziłem, że ta sprawa została mi przez Marię zapomniana, gdyż kilka lat później (bodaj w roku 2017) przełamaliśmy się opłatkiem na wigilii instytutowej i postanowiliśmy nie wracać do przeszłości. Jakże się myliłem!
Od tego czasu nasze relacje miały charakter wyłącznie oficjalny. W roku 2009 Maria stwierdziła, że nie odpowiada jej praca w naszym instytucie, co zakomunikowała dziekanowi wydziału. Mnie powiedziała, że rezygnuje z pracy na polonistyce i przenosi się do instytutu innego wydziału, ale nie podała przyczyny, nie powiedziała, że robi to z mojego powodu. Podejrzewam, że mógł namówić ją do tego jej nowy partner, który, jeśli się dowiedział, że ją przed nim ostrzegałem, mógł być do mnie negatywnie nastawiony. Nie zatrzymywałem jej, umożliwiłem korzystne przejście do nowego instytutu, choć uważałem, że praca w tamtym instytucie, bez bezpośredniego zaplecza językoznawczego, odbije się niekorzystnie na jej rozwoju naukowym i karierze zawodowej.
W skardze Maria pisze nieprawdę, że w roku 2008 kontakty między mną a nią rzekomo ustały do roku 2018. I podobno wpływ na to miała moja bojaźń przed jej nowym partnerem. To już jest komiczne, a poza tym z gruntu nieprawdziwe. Maria nie utrzymywała ze mną kontaktów zawodowych ani prywatnych tylko przez nieco więcej niż dwa lata (zresztą w tym czasie została matką i sądzę, że życie naukowe mniej ją interesowało). W skardze Maria pomija okres od 2012 do 2018 roku. A wtedy nasze kontakty zawodowe i naukowe, a trochę także prywatne, choć w większości mejlowe, były. I to wcale nierzadkie. W roku 2012 sama zwróciła się do mnie o recenzję artykułów do pracy zbiorowej i od tego momentu pisała do mnie mejle (mam je w zbiorach) dotyczące zarówno jej artykułów (prośby o recenzje), jak i prac innych osób. Wymienialiśmy regularnie życzenia świąteczne, urodzinowe i imieninowe. „W realu” składaliśmy sobie bezpośrednio życzenia, z łamaniem się opłatkiem, na wigiliach organizowanych w moim instytucie, na które Maria przychodziła. W roku 2017 prosiła, bym przeczytał jej autoreferat do postępowania habilitacyjnego. Zrobiłem to, wprowadziłem liczne poprawki. Oczywiście w skardze nie ma ani słowa o tym, że prosiła mnie o pomoc w przygotowaniu materiałów do habilitacji (mam o tym korespondencję mejlową), ani że podziękowała mi za to w dedykacji na zbiorze tych materiałów:
„Drogiemu Andrzejowi z wdzięcznością za dobre rady i przychylność. 18.11.2017 r.
Tak więc nie jest prawdą to, że – jak pisze Maria w swojej skardze – bezskutecznie zabiegałem o kontakt z nią. To ona nawiązała ponownie ten kontakt, który był jej zawodowo potrzebny.
W roku 2018 dwa tygodnie po mojej operacji nowotworu złośliwego jedynej nerki zwróciła się znowu z prośbą o recenzję kilku artykułów, co też zrobiłem. Korespondencja z tego okresu zawiera też wątki prywatne, dość osobiste. Maria pisze na przykład 18 maja 2018:
„Andrzeju, bardzo Ci dziękuję! Materiały do recenzji prześle Ci już [ ]. Tak, streszczenia nie są długie, w założeniu miały mieć ok. 1000 znaków, ale większość jest krótsza. Do środy wystarczy w zupełności, zresztą to zależy, kiedy […]Ci prześle. W każdym razie – zaczekamy.
I zmieniam temat – a szew się rozpuści, czy musisz się zgłosić na zdjęcie?
U nas w niedzielę komunia. Jest ambaras, dlatego nie zawsze mogę szybko odpisać.
Serdecznie”.
To tyle sprostowań co do rzekomego braku kontaktów Marii ze mną w latach 2008 – 2018.
W skardze Maria pisze też, że przeżyła szok, kiedy przesłałem jej parę zdjęć z odległej przeszłości. Nie odczułem tego w korespondencji z nią, kiedy podziękowała mi za przesłanie tych fotografii i wspólnie w dalszych mejlach ustalaliśmy, gdzie zostały one zrobione. Notabene na zdjęcia te i inne z różnych konferencji natrafiłem w czasie porządkowania komputera i wysłałem je nie tylko Marii, lecz także innym osobom, co potwierdziły sympatycznymi mejlami.
Na oficjalny jubileusz mojego 70-lecia w roku 2018 Maria przyszła z długą czerwoną różą i złożyła mi serdeczne gratulacje (oto wymowne zdjęcie to ilustrujące),
a następnie przyszła na kameralną uroczystość z tej okazji wyprawianą przez mój zakład (choć nie była od dawna członkiem tego Zakładu).
O tym, jak traktowałem Marię w swoim życiu naukowym, niech świadczy to, że w roku 2019 na jednej z konferencji naukowych, w przerwie obrad poprosiłem ją o to, żeby po mojej śmierci zadbała o mój dorobek naukowy i zajęła się porządkowaniem moich artykułów i innych materiałów naukowych. Maria się na to zgodziła. Oczywiście teraz wycofuję tę prośbę. Ale wtedy darzyłem ją całkowitym zaufaniem, jeśli chodzi o sprawy naukowe. Wiedziałem bowiem, że miałem duży wpływ na jej ukształtowanie naukowe, że tematyka, którą się zajmowała, była zbieżna, a nawet tożsama z moimi kierunkami badań, że rozwijała moje pomysły naukowe (czego dowodem jest nasz wspólny artykuł – dwugłos w jednej z kwestii naukowych). Widziałem w niej swoją następczynię, a zawsze ceniłem jej zdolności naukowe i wróżyłem dużą karierę. Dlatego – a nie ze względu na zainteresowanie nią jako kobietą – popierałem ją w pracy naukowej i zawodowej.
To, co tu opisałem, uzasadnia chyba poczucie bólu, jak odczuwam z powodu działań Marii od wiosny 2021. Trudno mi uwierzyć w to, że po tylu latach dobrej znajomości i wielkiej życzliwości z mojej strony Maria zdobyła się na napisanie absurdalnych oskarżeń. Co się stało, że po ćwierćwieczu skonstatowała, iż całe moje zachowanie wobec niej to było jedno wielkie molestowanie? Czy na pewno sama doszła do wniosku, że człowiek, któremu w okresie rzekomego bycia molestowaną dziękowała za zaistnienie w jej życiu, a potem za to, że mogła dorosnąć i dojrzeć w połowie jego cienia, któremu kilkakrotnie dziękowała publicznie za dobroć i zaufanie, nagle wydał się jej groźnym molestatorem? Postępowanie Marii w tej sprawie przerasta moją wyobraźnię. Czy naprawdę to ona sama chciała się przyczynić do zniszczenia mnie jako nauczyciela akademickiego i całego mojego dorobku naukowego i zawodowego?
Magdalena Dużyńska
22 września, 2023 at 1:56 pmAndrzeju! Ta osoba, ani żadna inna, nie jest w stanie zniszczyć Twojego dorobku. Ta banicja jest przejściowa. A do tego statystycznie możliwa, a nawet pewna. W tym licznym gronie uczniów musiał się znaleźć ktoś, kto zrobił coś takiego jak pani X. Wykształciłeś w ciągu tych 50 lat, można powiedzieć, tysiące polonistów. Setki podziękowań i życzliwych mejli, kartek pocztowych, osobistych odwiedzin, spotkań i życzeń. Atmosfera, jaka panowała na warszawskiej polonistyce dzięki takim ludziom jak Ty, już nigdy nie wróci. Ja ją dobrze pamiętam, choć z polonistyką byłam związana bliżej dopiero po studiach. Miałam okazję uczestniczyć w Twoich zajęciach już jako pracownik naukowy Instytutu Języka Polskiego PAN. Byłeś zawsze kulturalny i grzeczny, odczułam już wtedy Twoją bezinteresowną życzliwość. Obydwoje jesteśmy emocjonalnie związani z Uniwersytetem Warszawskim, tak jak i nasze córki. Uniwersyteckie przedszkole naszej córki i dom pracownika naukowego jako nasze mieszkanie. Kasztany przed polonistyką, które dziewczynki zbierały. Pani Krysia, potem Pani Ela, które miały swój kantorek tuż za drzwiami pokoju 32. Zawsze tam były, kiedy miałeś dyżury (ale ich nie dopuszczono do głosu w Twojej obronie). Pani Jadzia świętej pamięci – sekretarka, która miała zawsze przygotowane kredki dla naszej córki, kiedy przyjeżdżałam po Ciebie po pracy z córką odebraną z przedszkola na Karowej. Kiedy wchodziłeś po schodach na drugie piętro gmachu polonistyki, dobiegało zewsząd: „Dzień dobry”. Wielu studentów Ciebie podziwiało, bo byłeś życzliwy i miałeś ciekawe wykłady, i wiele studentek podkochiwało się w Tobie nawet w czasie, kiedy byłeś już w starszym wieku. Wiemy to od naszych córek. Dziś brakuje już Takich wykładowców. Muszą spuszczać wzrok w ziemię i broń Boże nie zawiesić go niechcący na dekolcie. I, jeśli któraś/ któryś zgłosił/zgłosiła się do Ciebie, że chce uczestniczyć dodatkowo w Twoich zajęciach, zawsze Cię to cieszyło. Tak było z najmłodszą oskarżycielką z roku 2019, o bogatej wyobraźni erotycznej, która po prostu nachodziła Cię na każdym dyżurze i w końcu musiałeś ją odesłać do koleżanki z innego zakładu w instytucie. Zresztą to ja poradziłam Ci to, bo trudno było się od tej dziewczyny opędzić.
Tego, co przeżyłam, przeżywam nie da się opisać, ale nie chcę tego rozpamiętywać publicznie. Osoba X jest mi znana, a nawet wiem więcej niż napisałeś. Nie miała żadnych skrupułów, żeby ok. 2 tygodnie (w roku 2018) po operacji, bardzo poważnej, w której zagrożone było Twoje życie, dzwonić na prywatny telefon i prosić o coś. Było to zdecydowanie niestosowne. Osoba ta również czuła się w prawie pocałować Cię w usta w ramach prezentu andrzejkowego. Tak, proszę Osoby, wiem o tym. I zastanawiam się, czy dziś jesteś szczęśliwa po tym czegoś dokonałaś. Cóż, nie wiadomo, kto kogo molestował, ale podobno molestuje zawsze przełożony, przynajmniej według teorii Pani Magdaleny Środy. Ja zamykam ten etap w naszym życiu.